Spoiler w tytule: „Śmierć przewodnika rzecznego”



Aliaz Cosini utonie, zajmie mu to jakieś pięć minut. W czasie, gdy woda wypełni płuca i zaleje oddech, jego myśli ulegną magicznej koncentracji i rozsadzą (dosłownie) książkę retrospekcjami oraz wspomnieniami. Podobno w chwilach ostatecznych, życie staje przed oczami, u Aliaza ten moment finalnego przebłysku rozciągnie się na lata historii Tasmanii. Oto australijska wyspa skazańców, miejsce dla wyrzutków. Brzmi ciekawie, zwłaszcza Tasmania, która niczym dziobak czy walabi pociąga ciekawość samą nazwą. Niestety czasami bywa tak, że ani temat, ani nawet świadomość, że pisarz potrafi, nie uratują książki przed ... przegadaniem.
Wiele wody upłynęło w ostaniej dzikiej rzece Australii, odkąd pewien poławiacz fok zgwalcił Czarną Perłę, prababkę Aliza Cosiniego. Prawnuk wyrósł na mężczyznę o specyficznej urodzie: rudego, o ciemnej skórze, niebieskich oczach, wyrazistym nosie. Jego egzystencja, niełatwa, zawsze zawierała w sobie szaleństwo i ryzyko, a dorosła przebiegała w rytmie - rugby zimą, praca latem. Żył pełnią, aż do momentu, kiedy duch uszedł z jego małej córki Jemmy. Cierpiał, ale chciał sie podnieść, iść dalej; jego żona nie. Dla niej świat będzie miał już tylko smak bólu, rozpaczy, będzie opierał się głównie na poszukiwaniu najlepszych znieczulaczy. Aliza odszedł. Tułał się, imał różnych robót, ale po dziesięciu latach wrócił i znowu miał wiosłować. Niestety wyprawa raftingowa po rzece Franklin z grupą żądnych wrażeń amatorów, zdarzyła się w złym czasie. Nie był na nią gotowy ani fizycznie, ani psychicznie. Za dużo w nim obaw, za dużo desperacji, ale w kieszeniach za mało kasy. Przyjął rolę przewodnika, choć miał dużo pogardy dla rozpieszczonych turystów, frajerów jak mawiał, oczekujących, że natura będzie niczym filtrowane obrazki z Instagrama.
Przez historie ojca, mocującego się z wiosłami w tasmańskiej dżungli, przez prapradziadka zabijającego i zjadającego współwięźnia, losy matki, babki, ciotki, akuszerki, żony, aż po brak umiaru. Bardzo lubię Flanagana (TU), za plastyczny, askamitny styl, ale póki co to najsłabsza książka jego autorstwa jaką czytałam. Za dużo w niej słów, fragmentów zupełnie niepotrzebnych, dłużyzn. Zbyt ezoterycznie, zbyt gadatliwie. Pomysł przypięcia egzystencjalnych rozważań, do spływu wburzoną rzeką, pachnie Hemingway’em. Ale o ile amerykaninowi wystarczyło opowiadanie, tu mamy trzystustronicową powieść. Po co na siłę upychać cały świat w jednej książce?


Richard Flanagan „Śmierć przewodnika rzecznego”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017













Za książkę dziękuję Wydawnictwu Literackiemu




You May Also Like

0 komentarze

Navigation-Menus (Do Not Edit Here!)