"Płeć wiśni"
Siedemnastowieczny Londyn. Zatłoczony, pełen chorób,
ludzi umierających na dżumę czy gruźlicę.
Wszechobecny bród i bieda. Pożary i wojna domowa. Kraj pod rządami
purytanów, którzy dążą do przywrócenia Kościołowi anglikańskiemu czystości
doktrynalnej w duchu kalwinizmu i oczyszczenia go z resztek katolicyzmu i „papistowskich
przesądów” [31]. Żąda się całkowitego i dosłownego podporządkowania się Słowu Bożemu
oraz czystości moralnej w każdej dziedzinie życia. ”Religio purissima”. Potępia się wszelkie rozrywki, uciechy i ozdoby w
kościołach.
Na tym surowym tle Jeanette Winterson maluje postać Psiary
i jej syna Jordana. Ona - kobieta o kaczym
nosie, krzaczastych brwiach, zepsutych zębach (choć niewiele ich już zostało), rozsiewająca
zapach mułu. Z łatwością podrzuca słonia i wyłupia oczy purytanom. On, jako
dziecko wyłowiony w zbutwiałym worku z rzeki, przygarnięty i wychowany przez Psiarę,
w wieku dziewiętnastu lat zaciągnął się na statek i wyrusza w podróż. Cała książka
jest pełna przedziwnych historii i
spotkań, a każda wyprawa jest początkiem kolejnej. Spacery w mieście słów, unoszące
się domy bez podłóg i ścian. Jedenaście tańczących księżniczek i ta dwunasta,
która się wymknęła, w zasadzie wciąż się wymyka. Angielski realizm magiczny. Jest
baśniowo i prawdziwie. Mitycznie i brutalnie. Wszystko co napotykamy zdaje się być
tylko subiektywnym wrażeniem bohaterów. I na koniec przeskok w czasie – ona chemiczka
badająca stan środowiska i walcząca samotnie z systemem, on marynarz. Historie nie
mające ze sobą nic wspólnego? Pozornie tylko bo ostatecznie splatają się one w spójną
całość.
Niewiele ponad sto osiemdziesiąt stron a tyle tematów do przemyślenia.
Miłość. Ta ulotna, ta zakazana, ta wieczna i ta która zabija. Stosunki matki i
syna. Poszukiwanie siebie i samoakceptacja. Próby znalezienia lepszego „ja” porównywane
do procesu szczepienia drzewa. Walka ciała
i umysłu. I wreszcie czas i przestrzeń. W rozczłonkowanej narracji i
nielinearnej akcji czas zdaje się być względny. „Przyszłość, teraźniejszość i przeszłość
istnieją tylko w naszych umysłach; z oddalenia ich kontury zacierają się i
nikną” [184]. Solipsyzm emanuje z tej książki. To czego doświadczasz jest częścią
twojego umysłu i ciebie. I jeszcze to wszechogarniające uczucie samotności –
fizycznej i emocjonalnej. Samotności, która aż boli. Piękna książka. Zachwycająca
mądrością i przenikliwością. Może oburzyć i zniesmaczyć ale na długo pozostaje
w pamięci.
Jeanette Winterson „Płeć wiśni” Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 2002
2 komentarze
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńHej, Hej
OdpowiedzUsuńZawsze mnie pociagalo pojecie solipsyzmu, najwyrazniej teraz jeszcze mocniej, ale najbardziej zaintrygowalo mnie polaczenie surowej, purytanskiej Anglii z nowoczesna walka z systemem, czytaj korporacja,i tu i tam jest grupa ludzi ktorzy steruja motlochem, ale czy oni istnieja naprawe? kto im pozwolil&pozwala na to...? zapewne przeczytam ta ksiazke, moze w wedrowce po niezbadanych, pokreconych niciach losu przypadkowych bohaterow w roznej czaso-przestrzeni poznam odpoweidz na to czy istnieje.... AJ