„Dotyk”
„Od dawna śnieg jako wełnę: śrzon jako popiół
rozsypuje”. Śnieg. Gdzie nie spojrzeć ziemia pokryta jest śniegiem, gałęzie
w gęstym lesie uginają się pod jego ciężarem. Oślepiająca biel. Przeszywający
chłód i mroźny wiatr. Mieszkańcy Sawgamet, z powieści Alexie’ego Zentner’a „Dotyk”, mogą spędzić miesiące uwięzieni w
trzypiętrowych chatach, modląc się o wiosnę i roztopy. Choć po zimie zwykle nastaje
ciepło, to tutaj nigdy nic pewnego, groźba śnieżnej burzy wisi zawsze w powietrzu.
W Sawgamet ludzie żyją w rytmie natury, a może bardziej pod jej dyktando. „Wicher z skrytych miejsc wychodzi: a zima z
wiatrów północnych. Tchnieniem swoim Bóg czyni lód: tak, iż się szerokość wód
wciska.” Las daje im pracę, domy, ciepło, sprowadza śmierć i radość. Latami
próbują okiełznać i przechytrzyć żywioły, walczą, aby przetrwać. Związek ekstremalny.
Śnieg, śnieg po prostu jest - zawsze i wszędzie. Sceneria kanadyjskich lasów to
bez wątpienia jeden z głównych bohaterów tej powieści. Opisy są bardzo sugestywne,
poruszające, cudownie malowane, jakby akwarelą, pachną żywicą, solą, wiatrem, śniegiem.
Nienachalne, stapiają się idealnie z tematem.
Stephen wraca do Sawgamet
jako czterdziestoletni anglikański pastor i ojciec dwóch córek. Ma być przy
umierającej matce i przejąć parafię po ojczymie. Ten powrót do miasteczka dzieciństwa
przywołuje wspomnienia, które pod wpływem lat rozmyły się, przeszły proces
gloryfikacji i wietrzenia. Co było tylko złudzeniem, a co wydarzyło się naprawdę?
Będą tu historie jego samego, jego rodziców, siostry, ale przede wszystkim opowieść
o dziadku Jeannocie, sprawcy tego wszystkiego. Tak, ten siwiejący pan też
powraca do Sawgamet, jak gdyby nigdy nic, niemal w tym samym momencie co wnuk. To
on założył osadę uciekłszy z sierocińca - szukał przygody i złota, aż w końcu
natrafił w cudowny sposób na samorodek i postanowiła zostać, a ponieważ złoto przyciąga
swym magicznym blaskiem, miasteczko zaczęło żyć i rozrastać się. Ludzie
poznawali się, żenili, rodziły się dzieci. Zamieszkały tu także złote karibu,
cicho szczekające psy, tajemniczy rosyjscy wędrowcy i jakby tego było mało: mityczne
eskimoskie stworzenia - qallupilluit,
czyli dwupłciowe morskie wiedźmy, kuszące, wabiące omamy; wehtiko - człowiek zamieniony w potwora za karę za kanibalizm i mahaha, zmiennokształtny. Ale istnienie
tych fantastycznych zjaw zależy od czytelnika, to on decyduje czy to tylko
projekcje umysłu, czy żywe istoty.
O czym jest ta
historia? O ludziach, o relacjach, o pragnieniach, o wyborach, o miłości, o
zbrodni i karze. A śnieg pada i pada. W okolicy szumi, niegdyś złotonośna, rzeka.
Jest to też książka o opowiadaniu, o sile zażyłości i intymności osobistych historii
przekazywanych z pokolenia na pokolenie i w końcu książka o zapominaniu, o ulotności,
o topnieniu śniegów. Narracja, choć mówi o tragicznych wydarzeniach, wciąga
czytelnika dając mu nadzieję, napawając ciekawością, pozwalając wyobraźni błądzić.
Magiczne połączenie posępności, surowości, z ciszą i pięknem. Taki styl „paradoksalny”.
“Wiatr od Morza” to gdańskie wydawnictwo
założone w tym roku przez Michała Alenowicza, które obiecuje „wyszukiwać książki wyjątkowe i magiczne, zaskakujące stylem”. Tym razem
faktycznie wybór wspaniały! Skądinąd wiem, że wydany wcześniej „Dostatek” Michael’a Crummey’a jest
równie doskonały.
2 komentarze
czytałam, trochę się zawiodłam, po tak dobrych recenzjach, trochę nudnawo. Dostatek lepszy :)
OdpowiedzUsuńCudowna lektura :)
OdpowiedzUsuń