O wyjątkowo gadatliwych szpiegach, czyli nowy VVS
Czy
prawdziwy agent wywiadu dużo czyta i pisze? Podobno bardzo dużo i
to go różni od Jamesa Bonda, ale podobnie jak as brytyjskiego
wywiadu, walczy ze złem i podróżuje po świecie w opcji fundusze
nieograniczone. Jak to wypada w polskiej wersji pisanej? Niestety
wciąż, jak serial klasy B, albo jak ubogi krewny próbujący grać
maczetą w golfa. Mówię o nowej książce Vincenta V. Severskiego,
aż dziw bierze, że (ex)szpieg (wyobrażam go sobie jako
skrupulatnego, ostrożnego i ważącego słowa faceta) może być tak
upierdliwie gadatliwy.
HISTORIA,
CZY HISTERIA
Najpierw
fabuła, ta skupia się na porwaniu w Pakistanie polskiego
biznesmena, Henryka Olewskiego. Szybko okazuje się, że prowadzona
działalność handlowa to tylko przykrywka, a w tle dzieją się
poważne rozgrywki związane z werbunkiem wysoko postawionego
rosyjskiego generała. Do akcji wkracza Sekcja, tajna komórka
polskiego wywiadu, w składzie Roman, Monika, Dima, Witek i Ela.
Filmowe scenki rozgrywają się w scenerii warszawskiej,
moskiewskiej, kapsztadzkiej, ateńskiej, norweskiej oraz górskiej, a
podejrzani siedzą na szczytach ... naszych, rodzimych służb specjalnych.
Zresztą szybko się zorientujecie, kto jest kretem, mimo że całość
połączona jest dość misterną pajęczą siecią. W takim tłumie
niestety łatwo o nadmiary i powtórzenia. Nie martwcie się, nie
musicie się niczego domyślać, ani też ruszać wyobraźni, bo
wszystko zostanie łopatologicznie rozrysowane.
POJAWIAM
SIĘ I ZNIKAM ...
Teraz
postacie, ło Panie!, jest w czym wybierać, ale nie przywiązujcie
się zbytnio, bo kilka z nich to takie boty, do tego znikające nagle, choć
z jakieś przyczyny poznaliśmy wcześniej ich drzewo genealogiczne
(podobnie jest z wątkami, istne fatamorgany). O głównych
bohaterach mogę powiedzieć już dziś niewiele, może tylko szybko
wymienię ich zawody przykrywki, reszty nie pamiętam i wcale nie
żałuję. Zapytacie zatem co się dzieje na pięciuset stronach? Na
pewno nic takiego, co zapada w pamięć, choć mogłoby (!). Na
przykład sam fakt przemieszczania się, jest tak statyczny, że
równie dobrze wszystko miałoby prawo rozgrywać się na działce pod
Mławą. Po drugie, i to mój największy zarzut: dręczące,
uporczywe tłumaczenie słów, uczuć, czynów, stanów say what?
Cóż pisanie powieści to coś więcej niż przelewanie doświadczeń
zawodowych na papier. Nadwyżka graficznych znaków, sprowadza
czytanie „Zamętu” do prawdziwego czołgania. Szkoda
drzew!
Za książkę dziękuje Wydawnictwu Czarna Owca
1 komentarze
Myślę, że tym razem spasuję.
OdpowiedzUsuń