Cygara, szpiedzy i słodkie uniesienia- "Falcó", Arturo Pérez-Reverte
Powieści
Péreza-Reverte
zawsze porywały mnie
mięsistym tłem historycznym, prosto
z ciekawych i kolorowych okresów
przeszłej
Hiszpanii. Pachniały perfumami
zmieszanymi z dymem papierosowym,
szpadą
albo prochem, czasem
kordytem i potem.
Całość
opowiadana plastycznymi
obrazami z
nęcącą
kinematografię fabułą.
Żadne
tam historyczne suchary, prowadzące
od daty do daty, a raczej karkołomne
pogonie
za zagadką w
ciągłym napięciu. Historia
pod piórem Péreza-Reverte
przyjmowała
przyjemne przyspieszenie. Drugim
plusem powieści hiszpańskiego
autora byli bohaterowi,
nigdy jednoznaczni,
często
asekuranccy.
Dranie,
świry,
mordercy, szpiedzy, podani
ze wszelkimi szczegółami opisu. Kobiety?
Niestety raczej
jako tło, może
odkupi to sequel „Eva”.
Z
tym wszystkim
powrócił
Péreza-Reverte
w nowej książce,
a “Falcó”
to porywający
pierwszymi
rozdziałami
thriller. Lata
trzydzieste ubiegłego wieku, nad Europą zebrały
się czarne chmury, Hiszpanię toczył
już rak wojny domowej.
Tytułowy
bohater to
człowiek
o mglistej przeszłości. Można
by go opisać jako
“szpiega
bez skrupułów”,
zbira
i
płatnego
zabójcę,
cynika
lojalnego
tylko wobec siebie. Jego życie
płynęło
wśród podejrzanych interesów, oszustw,
nałogowego palenia, strzelanin i
łamania kobiecych serc. To, co robił, robił z czystej chęci zysku.
Typowy antybohater. Lorenzo Falcó
otrzymał
kolejne karkołomne
zadanie, mission
impossible – uwolnić
Jose Antonio Primo de Riverę
z więzienia
w Alicante. Mimo,
że zakończenie tej historii jest znane, to nie ono pozostaje
kluczowe, a opóźnienia wprowadzane przez autora, podtrzymują
suspens. I tak od cygar wypalanych
z szefem, poprzez podróż na tereny wrogie Franco, aż po coś-jakby-miłość, aby znowu na koniec powrócić do świadczenia usług
Franco. Diabelska schizofrenia i
typowa dla autora bezstronność.
Jeśli
ktoś
szuka stymulanta mózgu,
albo
oszołomienia,
nie
znajdzie
ich
tutaj.
Pérez-Reverte
trzyma
się konwencji pop-erudycyjnej literatury. “Falcó”
to ciekawy thriller,
ciekawy tym z czego Reverte jest już
znany od dawna. Mnie
to troszkę nie
wystarczało,
nawet jako przyjemna
lub rozrywkowa
lektura nad jeziorem. Dobra dokumentacja
epoki, narracja nie
nudziła w żadnym
momencie, było dynamicznie, ale
potem przyszedł wątek miłosny, który jest
niczym
Nora
Roberts
wskakująca
do książek
Normana Davisa.
Fuu!
I
poczułam zawód, chciałam, żeby drań pozostał draniem do końca, żeby
było nieoczywiście, aby ogień płonął ... .
Arturo
Pérez-Reverte,
“Falcó” Wydawnictwo Znak,
Kraków 2018
0 komentarze