Podróż do świata ultramaratonów
To jest recenzja
książki nietypowej jak na ten blog. Nie wiem w zasadzie jak ją zakwalifikować –
poradnik? biografia? Może po prostu historia. Historia wielkiego sportowca i
człowieka – Scotta Jurka. „Jedz i biegaj. Niezwykła podróż do świata
ultramaratonów i zdrowego odżywiania”. Czemu sięgnęłam po tą pozycję ? To proste. Też biegam. W zasadzie
zaczynam, a zaczynałam już kilkakrotnie. Niestety poddawałam się. Brakowało mi
motywacji. Tym razem jest inaczej, a przynajmniej taką mam nadzieję. Mam partnera
biegowego, który pomaga. Wzięłam udział w biegach masowych, a to daje mobilizację
i siłę. Mam cel – półmaraton w przyszłym roku. Ale jak to jest przebiec
ultramaraton? Dystans powyżej 42 kilometrów 195 metrów ? Każdy kto biega, wie jakie
to wspaniałe uczucie pokonać długi dystans, na przekór własnym słabościom,
kiedy czujemy, że mimo ogromnych chęci, nogi nie chcą nas nieść, mięśnie
domagają się odpoczynku, w głowie krzyczy do nas ta jedna myśl - ”Nie dam
rady!”. A jak się uda, satysfakcja jest ogromna, a głód kolejnych biegów coraz
większy. Później, codziennie kiedy wybiega się na trasę, to uczucie lekkości,
kiedy umysł jest wolny od wszelkich myśli. Tylko Ty i dystans. Stan ducha po
piątym, dziesiątym, piętnastym kilometrze to absolutny spokój, mimo tego, że
ciało krzyczy z bólu. Doświadczasz wycieńczenia, załamania, poznajesz siebie.
Przekraczasz granicę. Uśmiechasz się. Niemożliwe jest w zasięgu ręki.
Książka Jurka jest niezwykłą historią prawdziwej i
szczerej miłości do biegania. Od trudnego dzieciństwa, naznaczonego chorobą
matki i biedą, poprzez sportowe początki (dalekie, nota bene, od ultramaratonów),
coraz bardziej wymagające treningi, aż do sukcesu, zwycięstw i bicia rekordów.
Książka daje ogromną motywację. Czytając ją chciałam wybiec na pole i gnać przed
siebie jak najszybciej potrafię, z uśmiechem na ustach. Są tu opisy karkołomnych
tras – stu trzydziestu pięciu mil (!) przez
Dolinę Śmierci, stu mil w biegu Western States i etapów przygotowawczych
w skrajnych warunkach. Dla przeciętnego człowieka czysta abstrakcja. Dwieście
sześćdziesiąt sześć kilometrów poniżej dwudziestu czterech godzin! Biegnąc! Przyznaję,
że nie potrafię sobie wyobrazić ani tak długiej trasy, ani tym bardziej
przebiegnięcia jej.
„Mózg mi płonął. Ciało palił żywy ogień.
Dolina Śmierci położyła mnie na patelni i postanowiła usmażyć. Chłopcy z mojej
ekipy kazali mi wstawać, mówili, że dam radę (…). Ale ja ich prawie nie
słyszałem, bo byłem zajęty wymiotowaniem. (…) Temperatura wynosiła czterdzieści
wysysających duszę, spalających na popiół stopni Celsjusza. (…) Właśnie
przebiegłem ponad sto dwadzieścia kilometrów tam, gdzie dawniej ludzie
umierali, idąc piechota, a zostało mi do pokonania jeszcze blisko sto pięć. „
[15]
Ta książka przynosi opis zmagań z samym sobą,
ciałem, losem, myślami, sprzętem, ambicjami. Pokonywanie kilometra za
kilometrem, dniem i nocą, ściganie się z Indianami z plemienia Tarahumara. Jest
i zwątpienie, przesyt. Zawsze wiedziałam, że siła człowieka tkwi w jego umyśle.
To tam rodzą się wszystkie nasze zwątpienia, nasze bóle, problemy, ale też
nasze zwycięstwa. Motywacja jaka płynie z tej książki, inspiruje do własnych
poszukiwań biegowych, do odkrywania własnych ścieżek. Bo wszystko zaczyna się od
chęci zrobienia czegoś ciekawego. Jeśli ktoś zastanawia się teraz "po co przebiec taki dystans?", znajdzie tu swoją odpowiedź.
Pojawia się także tematyka weganizmu, na
szczęście bez żadnej agitacji, ale z rozsądkiem. Jurek poszukiwał tej drogi
dość długo i na tych poszukiwaniach się skupia. Ja też jestem na tym etapie, więc
książka stała mi się bliska i z tego powodu. Nie ma tu opisu diety wegańskiej,
sposobu bilansowania i substytucji białka zwierzęcego, filozofii, choć
pojawiają się ciekawe rozważania oraz przepisy.
Książkę pochłonęłam w dwa dni. Nie jest to wielka literatura. Ale nie ma w niej banału
i tanich porad w stylu „każdy potrafi”,"wystarczy uwierzyć". Nie ma planów treningowych, za to jest tu wiele prostych mądrości bardzo rozsądnego i dociekliwego człowieka. To historia
o dojrzewaniu i poznawaniu siebie, o przyjaźniach, które pozwalają nam uwierzyć
na nowo, potrafią zbesztać, ale zawsze dodać sił.
„Bieganie pomogło mi zdefiniować samego
siebie jako sportowca. Doprowadziło do perfekcji moja dyscyplinę i sile i pchnęło
mnie ku zdrowszemu, dającemu więcej przyjemności odżywianiu się. Determinacja w
dążeniu do celu w ostatecznym rozrachunku przyniosła mi cos najwspanialszego:
zdolność zapomnienia, poczucie istnienia wyłącznie w teraźniejszości, umiejętność
docenienia doskonałości każdej chwili.” [199]
1 komentarze
Czytałem książkę. Polecam ;) Od niej się zaczął mój fanatyzm związany ze zdrowym odżywianiem, który od miesiąca nabiera rozpędu :)
OdpowiedzUsuń