„Stary Express Patagoński”
Mam taka
ulubioną czynność. Planowanie. Oglądam mapy, zdjęcia, przewodniki. Marzę o tym,
gdzie kiedyś pojadę, albo gdzie jeszcze wrócę. Wspominam. Wyszukuję możliwe sposoby
dotarcia do celu, co można zobaczyć po drodze. Oglądam hostele, hotele,
namioty. Sprawdzam ofert linii lotniczych. Marzy mi się Brazylia i Nowa
Zelandia. Jerozolima i Alaska. Pekin i Buenos Aires. Tyle tajemniczych miejsc,
tylu ciekawych ludzi. Palec krąży po mapie. Przystaje to tu, to tam. Plan
wyprawy układa się w całość. Wypełniają go migawki widziane w telewizji: ośnieżona
góra Cooka, ruchliwa Avenida de Mayo, Kopuła na Skale, wulkan Castle zimą. Rośnie
też stos książek podróżniczych i albumów. One dodatkowo rozbudzają moją wyobraźnię.
Na ile zawarte w nich historie są prawdą? Jak fantastycznie, musi być zobaczyć to
na własne oczy! Teksty i obrazy determinują pragnienia.
W ostatnich latach
ukazało się mnóstwo książek podróżniczych. Ciężko zliczyć. Każdy jest teraz
podróżnikiem (a na dodatek pisarzem). „Moje Indie”, „Romans z Turcją”
„Blondynka tu”, „Blondynka tam”. Czy nawet najbardziej ekstremalne wyprawy
proszą się o popełnianie książek? Czym obecnie jest dobra literatura
podróżnicza? Jakie są dla tego gatunku pozycje ważne i niezbędne? Kto jest
sztandarowym przedstawicielem, a kto epigonem?
Podróże w księgarni
zaprowadziły mnie na spotkanie z Paul’em Theroux. Człowiekiem od pociągów – z
Wielkiej Brytanii do Japonii i z powrotem, z Kairu do Cape Town, poprzez Chiny,
z Bostonu do Esquel. Jego książki są jak żadne inne. To opowieści o tym, co
jest pomiędzy. O podróży samej w sobie, o „pokonywaniu przestrzeni”. „Stary
Express patagoński” prowadzi nas trasą bostońskiego metra, pociągu Lone Star,
wzdłuż szlaku Chisholma, którym pędzono bydło, Azteckiego Orła, Pocisku Balboa,
Gwiazdy, aż do Patagonii. Autor prześledził mapy i odnalazła ten szlak. Postanowił
pojechać, nie polecieć. „Podróż lotnicza
jest bardzo prosta, irytująca i zawsze wzbudza niepokój. Przypomina wizytę u
dentysty; nawet fotele są podobne.”[12] Pakuje jedną walizkę, kilka książek,
ciepły sweter i nieprzemakalne buty. Nie ma nic do roboty. Opisze to co zobaczy
za oknem i to co spotkał wysiadając na małych, brudnych, nieznanych stacyjkach. Będzie
czytał lokalną prasę, w tym listy do redakcji, żeby dowiedzieć się więcej o mieszkańcach.
Skrywa cel swojej podróży. Udaje nauczyciela geografii. Po prostu nie chce zapeszać.
Na mapie wybiera te miejscowości, które zostały zapisane grubszą czcionką, do
innych trafia przypadkiem. Nie ma przewodnika – czasem po prostu pójdzie za
kimś, aby wybrać hotel, czasem podąży za muzyką, za tłumem. Czasem pociąg stoi
kilka dni, bo woda podmywa tory. Walczy z choroba wysokościową. Włóczy się po
poboczu.
Książka Theroux
pokazuje kontrasty. Sam autor jest pełen sprzeczności. Cyniczny, bezwzględny w swoich
ocenach, bez ogródek i zahamowań mówi to, co myśli. Z drugiej strony tęskni za ludźmi,
łaknie ich towarzystwa, próbuje nawiązywać znajomości. Czuje się samotny, ale chętnie
omija ludzi lub ich do siebie zniechęca irytująco-zaczepnymi pytaniami. Jest szorstki,
ale też romantyczny. Jest jak świat mijany za oknami pociągu – sprzeczny. Przejeżdża
przez biedę i skrajne bogactwo, styka się z pobożnością i świeckością. Przez wyschnięte
pola i urodzajne plantacje kawy. Spotyka rdzennych mieszkańców i „przyjezdnych”,
którzy nie chcą się asymilować, nie znają historii, języka, kultury miejsca, w którym
żyją latami. Wisienką na torcie jest spotkanie z Borgesem, ociemniałym i
leciwym, ale wciąż niezwykle bystrym. Prawdziwa gratka. Ich rozmowy o
literaturze są niezwykłe. "Iść ulicą
Buenos Aires z Borgesem to było jak
iść przez Aleksandrię z Kawafisem albo przez Lahore z Kiplingiem. Miasto
należało do Borgesa, który przyczynił się do jego wymyślenia"[493].
Wszystko w tej książce
jest ulotne. Nie trwa długo, ale jest niespieszne. Nikt tu nie szuka związku na
zawsze - ani podróżnik, ani miejsca. Przemieszczamy się. Taka jest idea podróży.
Theroux serwuje nam trzeźwą ocenę, pozbawioną zbytecznego banału. Pisze o tym
czego oczekuje, co widzi, dopiero w tle serwuje nam historię i ciekawostki. Czuć ogromną chęć i przyjemność podróżowania.
I choć wyprawa ta odbyła się pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku,
to niczego to książce nie ujmuje, wręcz przeciwnie nadaje jej ciekawy posmak.
Paul Theroux, „Stary Express Patagoński.
Pociagiem przez Ameryki”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2012.
0 komentarze