„e-Migranci”

Pewnego dnia moja mama podlewała kwiaty. Niby nic takiego, ale akurat to podlewanie skończyło się „odłączeniem” telewizora na dobry tydzień. Zalała kineskop. To było dawno temu. Cała czwórka zamarła. Nie byliśmy wprawdzie nigdy jakimiś tam telemaniakami, ale … co robić w długie jesienne wieczory? Koncert unplagged tak, ale nie u nas w domu!!! Byliśmy zdruzgotani. Zapadła cisza. Po siedmiu dniach zaśmiewaliśmy się do rozpuku grając po raz dwusetny w kierki, planszówki i gadając ze sobą non stop (o czytaniu nie wspominam!). Nie taki diabeł straszny.
Źródło

To było ze dwadzieścia lat temu, kiedy ilość kabli na metr kwadratowy była praktycznie znikoma. Teraz prawie wszyscy mamy już bezprzewodowe zasilanie. W smartphone’ie zamykamy nasze przyjaźnie, rozmowy, mapy, kalendarz, pocztę, albumy zdjęć i dżina internetu. Odłączenie może być teraz bardziej bolesne. Nasz dzieci to już „cyfrowi tubylcy”, urodziły się owinięte kablami, nie pępowiną. Mój czterolatek, choć dostęp do komputera ma znikomy, wspaniale potrafi posługiwać się myszką, a także komórką. Bez problemu wykasuje wszystkie dane, albo ustawi do obsługi język norweski. Ja nie wiem jak to zrobić! Czy mnie to przeraża? Odrobinę tak. Nie chcę żeby stała się komputerowym zombie, ale z drugiej strony, nie mogę jej od tego izolować.
Ania średnio raz w tygodniu wyrzuca telefon i ciągle pomstuje nad Facebookiem. Blokuje, wyrzuca i ma dni ciszy. „Ale jak będziemy ze sobą „rozmawiały?”” pytam. Praktycznie piszemy do siebie non stop. Rozmowa pisana. Kakao. Wattsup. Komunikator FB. Ludzie już się nie śmieją tylko LOLują, wyrzucają się z „przyjaciół” albo rozstają się na facebook’owej ściance i ten cały ekshibicjonizm. iPod’y, iPad’y, xBox’y, My Space. „Dobra i co z tego?” mówi Marcin (żyjący ciągle w epoce zwykłego telefonu, stroniący od mediów społecznościach i mający problem z obsługa Google+, a przy tym wielbiciel technicznych nowinek i gadżetów), „trzeba mieć tylko dystans”. Ja już dawno go nie mam, bez internetu przez pięć minut, czuję się, że coś mnie omija. Maniakalnie tweetuję, komentuję, czytam wszelkie portalem informacyjne, blogosferę orzę kilka razy dziennie, dyskutuję, prowadzę fanpage’a, zawiaduję zamknięciem miesiąca przez komórkę. Z pewnością grozi mi tabletoza i uzależnienie internetowe. Potrzebny detoks, a może zdrowy rozsądek?
Źródło
Podobnie pomyślała Susan Maushart, autorka „E-migrantów”, i zaserwowała trójce swoich nastoletnich dzieci rozległą awarię zasilania przez pól roku. Jej argumenty to: obawa, że dzieci stają się powoli awatarami; próba powrotu z wirtualnego wygania do realnego życia. Sama zanurzona była w cyfrowym świecie, jako dziennikarz znajdowała zawsze komórkę albo laptopa, żeby być online. „Przecież pracuję!” Do czasu. Jej sprzeciw był bardzo wyraźny. Terapia szokowa. Niesiona na skrzydłach powieści „Walden” Henry David Emersona, czuła ogromną siłę, mimo, że dzieliło ich ponad sto pięćdziesiąt lat. Internet tylko poza domem. Komórki, tak, ale nie smartphony i tylko do komunikowania się poprzez faktyczną rozmowę. Czy nie po to został stworzony? Tele – daleko, phone- glos. Głos. Głos. Nie chat! Co z tego wyniknęło? Czy poszło jak po maśle? Był bunt nastoletnich dzieci? Dlaczego z łatwością ujawniamy adres poczty elektronicznej, a numeru telefonu panicznie strzeżemy? Wnioski?
Bardzo ciekawy eksperyment i lekcja dla całej rodziny, a pośrednio dla nas. Książka przystępnie wykłada pewne prawdy o dzisiejszym świecie, i bez znaczenia pozostaje w zasadzie fakt, że akcja toczy się w Australii. Znalazłam mnóstwo odniesień do naszej, polskiej rzeczywistości. Jest tu sporo danych statystycznych (żadnych straszących tabel!), analizy socjologicznej i rzut oka na nasze typowe argumenty usprawiedliwiające to, że jesteśmy ciągle „dostępni”. Czym jest nuda i czy, aby nie powoduje jej nadmiar, a nie deficyt?
Źródło

Napisana z humorem i pazurem, szczerze. Nie ma tu nic z poradnika, ani naiwnego przekreślania wszelkich wynalazków ostatnich lat. Wręcz przeciwnie autorka podkreśla, że „technologia i media otwierają przed nami fascynujące możliwości.” Nie ma, co obrażać się na postęp: w czasach Sokratesa, wszak, samo słowo pisane było uważane za zagrożenie, a w XV wieku prasę drukarską podejrzewano o diabelskie moce. To przedawkowane prowadzi do rozmemłania życia i w sumie omijania tego, co ważne. Wirtualna farma, randka, a nawet filmowa fabuła, to bujanie w obłokach wirtualnej chmury. Niech żyje ekologia mediów!


You May Also Like

3 komentarze

  1. Na pewno przeczytam. Bardzo mnie ta książka ciekawi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ileż można siedzieć w Internecie...

    OdpowiedzUsuń
  3. Z jednej strony ile można siedzieć przed komputerem, ale z drugiej zobaczmy ile możemy mieć z niego korzyści. Wystarczy tylko umieć je znaleźć :) Darmowe kursy językowe, społeczności, wspaniali ludzie, których w realnym świecie nie moglibyśmy poznać, utrzymywanie kontaktu na odległość.... Wiem, że może usprawiedliwiam to, bo sama jestem z tego e-pokolenia, a w wieku 5 lat wykasowałam system z komputera, czego dzisiaj za żadne skarby świata bym nie potrafiła. A po książkę sięgnę z wielką chęcią :)
    sklep-z-pamiatkami.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Navigation-Menus (Do Not Edit Here!)