Apokalipsa w mikrokosmosie
Uwielbiam prozę
Crummeya. Jego hermetyczne, surowe światy pachnące wodą, solą i wiatrem, mchem
i rybami. Postacie, niby z krwi i kości,
a jednak z pogranicza magii, może zaświatów, wyjątkowe, czasem nawet jak z
gabinetu osobliwości – człowiek, który wypił naftę, fryzjer, który nikogo nigdy
nie ostrzygł, kobieta, która nie wychodziła z domu i czytała romanse. Uwielbiam
tematy jego powieści- historię Nowej Fundlandii, walkę z naturą i losem,
przemijanie, moralność. Tematy wciąż te same, ale jakby inne. To jest ten typ
prozy, której potok mógłby się nigdy nie kończyć. Te niewypowiedziane słowa,
nieujawnione historie, stracone szanse zapisane między wierszami.
![]() |
Bohaterem najnowszej powieści
jest Moses Sweetland, który mieszka na maleńkiej wyspie w miejscowości Chance
Cove. Spędził na niej praktycznie całe życie, nie opuszczał jej poza małymi
epizodami, gdy miał około dwudziestu lat i wybrał się popracować w Toronto. Do
1992 roku łowił ryby, aż rząd wprowadził moratorium na połowy dorsza i
rybołówstwo w regionie zaczęło upadać. Potem zajmował się latarnią morską, aż
przyszła automatyzacja. Teraz ma siedemdziesiąt lat, jest bezdzietnym
kawalerem, i poza siostrzenicą i jej synem Jessem nie ma bliskich. Nie licząc
innych mieszkańców osady: oni są praktycznie jak jedna rodzina, zżyci ze sobą.
Piękna symbioza przyjaźni, nienawiści i zależności. Wyspę opuściła już większość
młodych ludzi, a ci którzy pozostali są kuszeni przez rząd lukratywnymi
ofertami pieniężnymi w zamian za wyniesienie się. Ofertę musi przyjąć cała
osada, wszyscy bez wyjątku. Sweetland odmawia, wkrótce, jako jedyny. Pozostaje sam, jest
zastraszany, prześladowany, namawiany. Ugnie się? Z opisów wyłania się postać wikinga,
człowieka skały, ale jednak tylko człowieka. Przyjdzie mu kosić trawę na
własnym grobie.
![]() |
„Sweetland” to prawdziwa rozprawa o czasie, o akceptacji zmian, o
przemijaniu, o walce jednostki skłóconej z otoczeniem, o klęsce i triumfie. Nad
niewielką wysepką o nazwie Sweetland chyli się nieuchronny koniec, który drażni
strunę smutku, sprzeciwu, nostalgii, ale i bezradności. Mikro i makrokosmos podległy tym samym zasadom. Crummey
prowadzi nas po nitce czasu, według retrospekcyjnego klucza. Kołysze czytelnika
w objęciach przeszłości i teraźniejszości, dzięki wspomnieniom Sweetlanda –
śmierć brata, romans siostry, uratowanie rozbitków, wymuszane listy do Effie.
Pomruki przeszłości tkają mapę życia niewielkiej społeczności i zawieszają
czytelnika w bezczasie. To nie wszystko. Mniej więcej w połowie autor wykonuje
dość zaskakujący zwrot akcji i zaczyna historię jakby od początku, ale już w
klimatach postapokaliptycznych, z domieszką magicznej poświaty. Porzucone
domy, dziurawe podłogi z plackami bizonów, rozpadające się domki letniskowe, tajemnicze
światło w oknie, przemykające się cienie, pijackie majaki. Powolny rytm, taki,
jaki sprzyja rozmyślaniom i sugestywna narracja. Krótkie zdania, konkretne, bez
zbędnych ozdobników. Nie ma skomplikowanych wątków, zabaw fabułą,
metatekstowych akrobacji. Są celne, piękne i oszczędne opisy, komentarze i nieocenione
retrospekcje. Taki styl w pól drogi między Faulkerem, a Hemingwayem, między
wyszukaną narracją, a minimalizmem, ale ilość kontekstów nieprzebrana. Najlepsza
książka tego roku.
Michael Crummey „Sweetland” Wydawnictwo Wiatr od Morza Michał
Alenowicz, Gdańsk 2015
Za książkę dziękuję Wydawnictwu Wiatr od Morza Michał Alenowicz
4 komentarze
Kiedy tylko ukazały się zapowiedzi tej książki, od razu urzekła mnie jej okładka... po Twojej recenzji z pewnością sięgnę po tę powieść :)
OdpowiedzUsuńKoniecznie! Wsiąknęłam w nią kompletnie...
UsuńOkładka jest fantastyczna, już pewien czas temu zwróciłam na nią uwagę. No i historia sama w sobie też brzmi bardzo interesująco.
OdpowiedzUsuńInspirujący tytuł i okladka
OdpowiedzUsuń