Operacja plastyczna, czyli Marlow z twarzą Bogarta

foto: Agata Olejnik 
Utknęłam ostatnio w dość odległym i markotnym załamaniu przestrzeni, gdzie po prostu dobrze jest z samym sobą. Nie chce się gadać, wytwarzać dźwięku i wchodzić w ludzkie interakcje. W sumie nieplanowane zachowanie, ale im dłużej sobie tak przebywam na tym dobrowolnym zesłaniu, tym bardziej widzę, że nawet książki o socjopatach zaczęłam przyciągać. Znowu czytam Chandlera i ekscytuję się Marlowem. Ponownie, bo w liceum kochałam go do szaleństwa, tę jego niezależność, kowbojską butę i cynizm. Tak, cynizm ponad wszystko. Marlow to jest gość. Nic nie musi. Znika sztywny racjonalizm i kalkulacja Holmesa, pojawia się brak zahamowań i zaczepność jako nowa forma absurdu. Ciekawe swoją drogą, że nigdy nie drażnił mnie sposób w jaki Marlow traktuje kobiety i fakt, że on ich nie znosi. To musi być z mojej strony jakiś rodzaj masochizmu. 
Unosił mnie też klimat socjoekonomicznego wrzenia w Stanach Zjednoczonych: echa Wielkiej Wojny, Czarny Czwartek i cały splot skutków 18 poprawki. Świat wkraczał w pewną strefę mroku. Ameryka tamtych czasów, to kolejna odległa już zajawka. Do Chandlera wróciłam, po przeczytaniu Grzegorzewskiej. Uwielbiam, dość nieobiektywnie, babrać się czytelniczo w jej popkulturowym i intelektualnym sudoku, ale zatęskniłam, za klasyką, za prostotą i stylistyką Marlowa. Zadziorną, ironiczną i wyzywającą, aczkolwiek po Dobrowolskiej, niepokojąco grzeczną. Detektyw ma w sobie coś z samotnego westernowego jeźdźca, szczególnie w chwilach konfliktu, kiedy naciera bezczelnie szarżując umniejszającym sobie żarcikiem. Typowy bohater kryminałów noir, nie mających nic wspólnego z francuską elegancją. Dlatego wolę jajeczne określenie hard boiled, natychmiast nasuwa wyobrażenie postępującego wyrachowania, cynizmu i przemocy.
Jestem zupełnie rozebrana - oznajmiła, kiedy zauważyła, że skończyłem palić i że patrzę na nią. - Mój Boże - westchnąłem. - Ja natomiast, idąc do łóżka, zawsze wkładam buty, na wypadek, gdybym obudził się z nieczystym sumieniem i musiał brać nogi za pas.
Skończyłam kilka dni temu „ Głęboki sen”, czyli historię o śmierci, gdzie Marlow zostaje wynajęty przez Generała Sternwooda, aby odnaleźć szantażystę jego córki Carmen. Niby proste jasne zadanie, ale intryga nigdy nie była czymś prostym w książkach Chandlera, była niczym spirala prowadząca na markotne, posępne rozdroża półświatka Hollywood. I kiedy już porywa was fabuła, to za chwilę jeszcze bardziej zachwyca atmosfera. Zapamiętacie bohaterów, ale na zawsze tęsknić będziecie za klimatem. Wielu pisarzy sięga po noir, ale Chandler i Grzegorzewska naprawdę wybrali się w najczarniejsze otchłanie ciemności. Dlatego wracam.
Chandler lubił uprawiać, jak mawiał, literacki kanibalizm (Gaja chyba też, choć jej gry mogą być mylące). W skrócie oznaczało to splatanie historii i wątków z własnych innych powieści, a te z kolei są często wyciągane są prosto z rzeczywistości. „Głęboki sen”, powiedzmy że debiut, został opublikowany w 1939 i spotkał się z ciepłym przyjęciem krytyków i recenzentów, ale raczej nie okazał hitem czytelniczym, do czasu. Siedem lat po premierze książki i wcześniejszych sukcesach jako Sam Spade, Humphrey Bogart uczyniła Chandlera sławnym, a Marlow dostał jego twarz.

Raymond Chandler „Głęboki sen”, Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1985r




You May Also Like

1 komentarze

  1. Dziekuje za rewelacyjny komentarz dzieki ktoremu siegam do obydwoch ksiazek, pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Navigation-Menus (Do Not Edit Here!)