Zaczyna się mój miesiąc. Maj.

Czekam na ciepło, które zaspało. Niech już zapachnie tym bzem i pierdyknie fioletowo-konwaliowym zaduchem. Potrzebuję tego jak znaku na niebie, żeby się karmić i dalej żyć. Tulipany nie starczają. Z tymi wątłymi łodyżkami, chwieją się na wietrze i kładą do ziemi jak przymrozi. Deprecha jak nic. Ładne, ale słabe. Raz poniżej zera i dupa. Zielenią się trawniki. Idealne muszą być, to je kują wertykulatorami i innymi. Powietrze się pompuje pod ziemię. Wszystko chce oddychać.

Źródło

Wiosna-srosna, trwała kilka dni. Teraz toczy się gdzieś na drugim planie.

Przegapiam ją? Pewnie dlatego, że krzyczeć mi się chce! Wrzasnąć z całej siły, że mam kurwa dość, tego krzyku w sobie. Tego paraliżu i strachu. Dość mam. Czuję się zamrożona. I tak sobie krzyczę wewnątrz. Sobie tak. Czekam, aż ten wrzask się wydobędzie. Na--zew-nątrz z nim! Won! Otworzyć okna chcę, w zamian za to stawiam wykrzykniki. Nawet CAPS zaniemógł.

Inni: Wszystko będzie dobrze. Zawsze jest, kiedyś w końcu. Nie mówisz tak innym? Bzdury takie, łatwe. Pustostany. Ale co tu gadać innego.

Muszę wypuścić z siebie. Powietrze to.


Więc co z tym ciepłem się pytam? Wiosny prawdziwej chce do cholery, tylko. Upominam się.
 

You May Also Like

0 komentarze

Navigation-Menus (Do Not Edit Here!)