Święta, czyli ucałuj męża przy jajku
Niektórzy
nie lubią dzielić się jajem, nie znoszą białej kiełbasy,
wzdrygają się na poniedziałkowe polewanko, bo kojarzy im się z
perfumami „Być może”. Są i tacy, którzy wspominają z
rozrzewnieniem zapach saletry i domowej roboty bomb (jestem z Bałut,
to wiele wyjaśnia). Wielkanoc, święta poprzedzone skupieniem
wokoło tortury i śmierci, adoptujące z popularnej kultury Zajączka
(w Australii wielkoucha króliczego!) ukrywającego w ogrodzie
czekoladowe jaja. Czeskie kobiety pozwalają się smagać,
Cypryjczycy urządzają gigantyczne ogniska, na Bermudach puszczają
obowiązkowo latawce, a Filipińczycy podchodzą naturalistycznie.
Dziwne święta.
POST
Dzielimy
się na grupy przestrzegające i nie, choć tak zwana sekcja
ortodoksyjna, zabija wzrokiem, wypuszcza odgłosy niezadowolenie
(fukanie), kiedy liberał sięga po plaster szynki. Są także tak
zwani niepewni, którzy na widok kotleta na talerzu w Wielki Piątek
mówią nieśmiało: czy aby dziś nie jest post? i jedzą. Poza
podsuwanym rzadko pokarmem, nic innego zjeść się nie da. Wszytko
oklejone etykietkami: Nie jeść, nie pić. Nie wiem jak robi to moja
mama, ale tak misternie układa wszystko w lodówce, że wyciągniecie
choćby śledzika, a nawet kuleczki groszku, może wywołać lawinę
spadających półmisków i niechybną awanturę. Podbieramy, co
możemy i jak możemy, morzeni głodem. Pomarańcze nas ratują,
podaż witaminy C i B osiąga apogeum.
STÓŁ
SIĘ UGINA
Czasem
mam wrażenie, że nasza rodzina w jakiś magiczny sposób przed
świętami się klonuje, przynajmniej w wyobraźni mojej mamy i
teścia. Ciasto idą w dziesiątki, na obiad wybór mięs, na których
widok nerki krzyczą wysoką kreatyniną; wybory sałatek, śledzi i
jaj faszerowanych, zapiekanych, gotowanych, święconych,
przepiórczych, kurzych. Potrawy są co roku tuningowane. Na przykład
sernik nie jest już zwykłym sernikiem, jest serem pokrytym bezą,
brzoskwiniami i ponownie bezą. No i ... zmarnować się nie może, bo
po co my tyle w kuchni. Trzeba żreć. Mam przed oczami taki obrazek
z dzieciństwa: prababcia, babcia i moja mama zmieniające tylko
talerze między kolejnymi posiłkami. Niczym obiad Obelixa. Nikt nie miał już miejsca, jelita kwiczały z bólu, ale kolejne porcje mazurka orzechowego wędrowały do paszczy - na zapasa, aby smak w cudowny sposób przetrwał rok.
JESTEM
NA DIECIE
I
tutaj pojawia się taka nasza tradycja, że co jakiś czas dokładnie
w święta ktoś postanawia: nie jeść kalorycznie, przejść na
wegetarianizm, odkwasić organizm i inne takie tam. Nie, nie po
świętach, a właśnie w. Żadnego chleba, żadnych wędlin, żadnego
schabu. Niektórych taka postawa doprowadza do nerwicy. Narobili się
sałatek z majonezem, mięsiw w sosach wszelkich, nasolili, napiekli,
a tutaj fanaberia, który domaga się egzotycznej sałatki z salaka i
banana czerwonego z kiwano, zamiast jaja i kiełbasy. A w parku obok jest wystarczająco młodej trawy.
KAJMAK
W NOSIE I PRZECIĄGANIE LINY
Najpierw
biegaliśmy na przełaj. „Gdzie spędzamy święta?” pytanie
koronne, pojawiające się i wiszące nad naszymi głowami niczym
miecz Damoklesa. Teściowie czy rodzice? To nie jest tak, że jedno z
nasz pochodzi z Gdańska, a drugie z Przemyśla. Obie rodziny
mieszkają w jednym mieście, co więcej jedyne cztery kilometry od
siebie! Najpierw próbowaliśmy u każdego. Rano jajo u mamy, za dwie
godziny jajo u teściowej. Podwójne żarcie, uwierzcie każdego może
wykończyć, do tego aprowizacja w biegu. Jeszcze kiełbasa wystaje z
zębów, a już dzwoni teść, że u nich stygnie i że głodni, więc
z tą kiełbasą na widelcu, ruszaliśmy na drugie śniadanie. Po
pojawieniu się dziecka zaczęliśmy przeciągać linę. Każdy w
swoja stronę. Na nic próby.
GRUPA
ODPOCZYWAJĄCA, ŚWIĘTY SPOKÓJ NA ŚWIĘTA
Tak,
jest taka. W zamyśle każdy z nas do niej należy tuż przed
świętami. Te wizje nicnierobienie, słodkiego lenistwa, zalegania
na kanapie i ogólnego relaksu. A tu trzeba jeść, trawić, ogarnąć
dzieciaki, kiedy znudzą się już sobą, Jednak po obiadku grupa
zalega na kanapie, w pozycji pół zgiętej, markującej gotowość
do natychmiastowej rozmowy. Widok tak śpiącego wywołuje pytanie –
wygodnie tak?
To
nie jest tak, że nie palimy się do pomocy. Po prostu są tacy,
którzy wolą po swojemu, sami, urobić się, zaharować, dopilnować.
Sami. Sami. Ja zwykle stanowię obsługę techniczną, nakrywam coś
siekam, obstawiam najmłodszych. W tym roku przybyłam wcześniej z
misją humanitarną … pozwolono mi odkurzyć, wyrzucić śmieci i
posiekać pieczarki.
ZA
ROK WYJEŻDŻAMY
No,
udało nam się to raz, ale nie w Wielkanoc. Celem było odciążenie
głównych kuchmistrzów i rozłożenie pracy. Wyszło super. Teraz
znowu zaczynam marzyć.
3 komentarze
Ha ha ha oj fakt młodej trawy coraz więcej 😜
OdpowiedzUsuńJak ja się cieszę, że u nas nie ma tego świątecznego terroru i niekontrolowanego obżarstwa. Regularnie uciekamy: dwa lata temu Hamburg, rok temu Paryż, a w tym roku odwiedziny u rodziny szwagra, który Wielkanocy zwyczajnie nie celebruje.
OdpowiedzUsuńJest wspaniale: relaksująco i po naszemu. Polecam!
Czyli jednak wyjazd...:)
Usuń