„Wszyscy patrzą” Megan Bradbury
"Kiedy idzie mostem Brooklyńskim, ma wrażenie, jakby był na szczycie świata."
Megan
Bradbury zadebiutowała powieścią o czterech mężczyznach
związanych z Nowym Jorkiem. Sfabularyzowała historie życia Roberta
Mapplethorpe'a, początki jego kariery, przemykającą tu i ówdzie
przyjaźń z Patti Smith, kochanków, transgresywne zbiory fotografii
oraz śmieć w wyniku AIDS. Rewolucyjne pomysły Roberta Mosesa,
śmiałego urbanisty, miłośnika wielopasmowych arterii miejskich,
który również napotkał swój mur: sprzeciw ludzki. Pionierską i
inspirującą poezję Walta Whitmana i żłobiącą swą niszę prozę
Edmunda White'a. Postacie obserwujące i obserwowane w mieście,
oferującym jednocześnie anonimowość i sławę. Całość pisana
metodą krótkich zdań, akapitów/kadrów, urywków/chwil
opakowanych w czas teraźniejszy i trzecioosobową narrację. Istne
staccato. Niektóre z akapitów zaczynały się tym samym
słowem, albo otoczone były białą przestrzenią kartki, albo
powtarzano słowa (500% Hemingwaya!). Ta graficzna zabawa w
konstruowanie, to twórcze pisanie miało mnie przygotować na
bliższe spotkanie z żywym organizmem- miastem.
MIEJSKA
LOVE
To,
co do mnie mocno przemówiło i, co autentycznie leje się ze stron
tej książki to zniewalająca miłość do Nowego Jorku, miasta
złożonego, bogatego, brudnego, ewoluującego. Oglądałam je z
rożnych perspektyw, w różnych okresach i rożnymi oczami.
Bohaterowie byli (jeden nawet wciąż jest) z metropolią silnie
związani, napędzali ją, ona w zamian ich rodziła, a potem
niszczyła; wyjaławiała i unosiła na fali sukcesu. Były to
relacje silnie cielesne, momentami erotyczne zbudowane z fragmentów
wydarzeń, chwil. Artysta fotograf, poeta, urbanista, pisarz,
złączeni śmiałymi ambicjami i pragnieniami, na przestrzeni około
stu pięćdziesięciu lat. Czas napędzał życie miasta, definiował
je, zmieniał.
To
uczucie miłości dynamizowało powieść, nie bohaterowie, oni
zredukowani zostali do tła, wyniku, wypadkowej znalezienia się w
tym wyjątkowym miejscu. Trochę szkoda, bo autorce mogło zabraknąć
odwagi w wyjściu poza ramy biografii i źródeł, z których obficie
korzystała. Dziwne skoro porwała się na fabularyzowanie życia tak
wielkich postaci, przecież było z czym poszaleć!
ZGUBNOŚĆ
METODY
Niestety
wydaje mi się, że wybrany sposób narracji, uczynił całość dość
… płaską, humorzastą historią, w której wszystkie wydarzenia
ważą tyle samo. Seks, podróż pociągiem, poszukiwania mieszkania,
robienie notatek, wznoszenie basenu, czy wyrzucanie ludzi na bruk.
Wyobraźcie sobie słowa kocham cie i nienawidzę wymówione w ten
sam słodki i nieco mdlący sposób. Chciało się porzucić tę
książkę i ruszyć po „Poniedziałkowe dzieci”, albo „Źdźbła
trawy”, a może nawet „Komu bije dzwon”.
Za książkę dziekuję Wydawnictwu Czarna Owca
2 komentarze
Chyba nie spodobałby mi się taki sposób narracji, raczej po ten tytuł nie sięgnę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, a w wolnej chwili zapraszam do siebie zakladkadoksiazek.pl
Po przeczytaniu Twojej recenzji natrętnie kołacze mi się w głowie, że "żarło, żarło i zdechło". Coraz bardziej nakręcałam się na tę historię, bo czegoś takiego chyba jeszcze nie czytałam, a tu się okazuje, że to przerost formy nad treścią. Niemniej jednak chcę przekonać się, jakie będą moje wrażenia po lekturze "Wszyscy patrzą".
OdpowiedzUsuń