Lipiec zachłysnął się upałem ....
foto. Hania Krawczyk |
Znów słońcu się oddała. Maja cudzołóstwa
Znany uśmiech rozkoszy kołysze na ustach.
Samiec chodzi oślepły, próbuje, czy uda
Kolanem chudym postów wcisnąć się w jej uda?
Ale jakby taranem wyważał wierzeje,
Skoro stoją otwarte. Więc nie on bierze je.
Dzika zazdrość wydmowa. Z piaskiem toczyć bitwy,
Kułakami okładać wrzaskliwe rybitwy?
Szeptać coś, konstruować, posuwać umizgi,
Poważniej stać bez łyżki - głodnemu - u miski?
Tak z sewerskiej filiżanki uszczknąć łyczek słoń chce,
Jak on rozwalić rywala, którym Febus - słońce.
Toż go on zna z pierworództwa. Nim w grzech się oblekła
Znała gorąc żarliwszy od męskiego ciepła,
On tylko promień jeden. Tu promieni mrowie
Wysokich warg dotyka, w dolnym zgęszcza mrowie.
Kto z wrażliwych, co piersią otarł się o pożar,
Łopatkuje w kominku wciąż gasnącym po żar?
Znany uśmiech rozkoszy kołysze na ustach.
Samiec chodzi oślepły, próbuje, czy uda
Kolanem chudym postów wcisnąć się w jej uda?
Ale jakby taranem wyważał wierzeje,
Skoro stoją otwarte. Więc nie on bierze je.
Dzika zazdrość wydmowa. Z piaskiem toczyć bitwy,
Kułakami okładać wrzaskliwe rybitwy?
Szeptać coś, konstruować, posuwać umizgi,
Poważniej stać bez łyżki - głodnemu - u miski?
Tak z sewerskiej filiżanki uszczknąć łyczek słoń chce,
Jak on rozwalić rywala, którym Febus - słońce.
Toż go on zna z pierworództwa. Nim w grzech się oblekła
Znała gorąc żarliwszy od męskiego ciepła,
On tylko promień jeden. Tu promieni mrowie
Wysokich warg dotyka, w dolnym zgęszcza mrowie.
Kto z wrażliwych, co piersią otarł się o pożar,
Łopatkuje w kominku wciąż gasnącym po żar?
„Na lipę”
Jan Kochanowski
Gościu, siądź
pod mym liściem, a odpoczni sobie!
Nie dójdzie cię
tu słońce, przyrzekam ja tobie,
Choć się
nawysszej wzbije, a proste promienie
Ściągną pod
swoje drzewa rozstrzelane cienie.
Tu zawżdy
chłodne wiatry z pola zawiewają,
Tu słowicy, tu
szpacy wdzięcznie narzekają.
Z mego wonnego
kwiatu pracowite pszczoły
Biorą miód,
który potym szlachci pańskie stoły.
A ja swym
cichym szeptem sprawić umiem snadnie,
Że człowiekowi
łacno słodki sen przypadnie.
Jabłek
wprawdzie nie rodzę, lecz mię pan tak kładzie
Jako szczep
napłodniejszy w hesperyskim sadzie.
Źródło |
„Lipiec”
Julian Przyboś
Na świadectwach,
wzbici w radość, odlecieli uczniowie,
drży powietrze po ich śmigłym zniku.
Wakacje, panie profesorze! Pora
trzepać wesoło słowa jak futra na wiosnę
oraz
czasowniki przez dni lata odmieniać!
- -
Wóz przetoczył się z nagła - i w łozinie zzieleniał.
Tylko pustki rozpryśniętej w słońcu - udar.
Skacząc z bryczki, zaoczę:
Bosonogi gęsiarek biegł, zaczerpnął ze źródła,
znikł, jak gdyby on wybiegał
potoczek.
- -
Okolicę, serce wyniosłe, przeszywa na przestrzał
strumień!
Lecz z połogich pagórków - wahającą się odpowiedź -
inne wzgórze - dalszą górę kołysze.
Jak ten skryty poryw widoku i ciszę zatuloną w szumie
szeptanymi pytaniami - wydać?
Jakże w cieniu, pod lipą - przysłowieć?
drży powietrze po ich śmigłym zniku.
Wakacje, panie profesorze! Pora
trzepać wesoło słowa jak futra na wiosnę
oraz
czasowniki przez dni lata odmieniać!
- -
Wóz przetoczył się z nagła - i w łozinie zzieleniał.
Tylko pustki rozpryśniętej w słońcu - udar.
Skacząc z bryczki, zaoczę:
Bosonogi gęsiarek biegł, zaczerpnął ze źródła,
znikł, jak gdyby on wybiegał
potoczek.
- -
Okolicę, serce wyniosłe, przeszywa na przestrzał
strumień!
Lecz z połogich pagórków - wahającą się odpowiedź -
inne wzgórze - dalszą górę kołysze.
Jak ten skryty poryw widoku i ciszę zatuloną w szumie
szeptanymi pytaniami - wydać?
Jakże w cieniu, pod lipą - przysłowieć?
Źródło |
Emily Dickinson z tomu „Complete Poems of Emily Dickinson, ed.
by Thomas H. Johnson”, 1955
Lipcu odpowiedz -
Gdzie jest pszczoła -
Gdzie jest rumieniec -
Gdzie jest siano?
Ach, powiedział lipiec -
Gdzie jest nasienie -
Gdzie jest zarodek -
Gdzie jest maj -
Odpowiedzcie – mi -
Ba – powiedział maj -
Pokaż mi śnieg -
Pokaz mi dzwony -
Pokaż mi sójkę!
Wykrętnie odpowiedziała sójka -
Gdzie być kukurydza -
Gdzie być lekka mgiełka -
Gdzie być rzep?
Tutaj – powiedział Rok –
Coś w letnie dnie
Jak powoli płonące pochodnie
które mnie świętują.
Coś w letnie popołudnie
Głębia – błękit – pachnące cudnie
Przewyższa uniesienie.
I jeszcze w letniej nocy bezkresie
Coś taką jasność niesie
Klaszczę w dłonie by to widzieć -
Wtedy jakaś zasłona twarz mą nadzoruje
Lśniący wdzięk – subtelnie wywołuje
Dla mnie zbyt dalekie migotanie -
Magiczne palce nigdy nie odpoczywają -
Purpurowym strumieniem w piersi spływają
Wciąż ocierają się w wąskim łożu -
Wciąż wznosi się wschód, bursztynową flagą -
Słońce wciąż prowadzi na skalną grań nagą
Swój karawan czerwieni -
Tak patrząc na – noc – poranek -
Konkluduje cudowny leń -
A ja spotykam, idąc po rosie
Kolejny letni dzień!
0 komentarze