Dolce vita na zakręcie
Kiedy
sięgam po książki dotykające II wojny światowej albo zagłady
Żydów, to jestem pełna obaw. Zawsze. Nie boje się samej tematyki,
ale sposobu jej traktowania, zbyt historycznego, zbyt pompatycznego,
posłującego się, a to nastroszonym patosem, a to truizmem.
„Rzymski poranek” Virginii Baily, ma w sobie wojenne
wichry, okrucieństwa, atmosferę grozy, ale wszystko to gdzieś w
tle, subtelne.
Historia
rozpoczyna się gdzieś w 1943, szarym świtem w Rzymie. Rodzina
siedmioletniego Daniele Levi, mieszka w getcie, które zgodnie z
planem ostatecznego rozwiązania jest likwidowane. Ludzie trafiają
na ciężarówki, a te wywożą ich w miejsca ostateczne. Ale
chłopiec nigdzie nie pojechał. Miał sporo szczęścia i choć to
trudne, uwierzyłam autorce w tym momencie, szybkiego i w zasadzie
zupełnie bezbolesnego przekazania Daniele w ręce obcej kobiety
Chiary Ravello. Uszedł śmierci, przynajmniej tak to wyglądało,
ale to nie jest kolejna szczęśliwa historia o ocaleniu, raczej o
fatalistycznej nieodwracalności losu.
Historię
czasów wojny oplata ta z lat siedemdziesiątych. Chiara jest już
sama, połowa jej mieszkania została sprzedana, żeby pokryć długi
Daniele. Kobieta zajmuje się tłumaczeniami, spędza czas z
przyjaciółmi. Wokół niej piękny Rzym i spokój, choć pozorny,
to jednak tłoczy kolejne dni na przód, leczy powstałe rany. Jeden
telefon zmienia wszystko. Jeden list w oddalonej o setki kilometrów
Walii również. Pojawi się nastoletnia Maria, wspólny mianownik i
katalizator.
Książka
jest świetnie napisana, choć na początku irytuje i uwiera czas
teraźniejszy, a w końcówce miałam ochotę zaciągnąć ręczny.
Baily doskonale opowiada, zwinnie porusza się między wątkami i
płaszczyznami czasu. W sumie dość prosta historia i w tej
prostocie tkwi jakieś piękno. Ciekawa konstrukcja bohaterów (Daniele, na przykład, jest opowiedziany przez wspomnienia
innych.) Głębokie i odważne portrety psychologiczne poruszają,
choć to przede wszystkim wzajemne relacje ludzi, ich miłości w
różnych odcieniach, napędzają wydarzenia. Wszystko w scenerii
Rzymu.
„Rzymski
poranek” jest historią pewnej rodziny, lepionej przez los. Na
jej przykładzie opowiadane jest przemijanie, zamieranie i strata.
Bez kaprysów, bez łez i wymuszonej melancholii. Momentami zabawnie,
wciąż prowokująco. Co definiuje ludzi i jak ta definicja ma się
do zakrętów życia? Warto przeczytać.
PREMIERA 17 LUTEGO 2016
Za
książkę dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca
1 komentarze
Temat ten fascynuje mnie od dawna,szukam bez przerwy w literaturze w publicystyce odczuc ludzi skazanych na zagładę,tych chowajacych sie przed ostatecznym.Co czuli rodzice,co czuly dzieci,upokorzeni i umeczeni do granic .Kiedy smierc tak spowrzechniala dla obserwatorów bo dla nich to zawsze byl dramat .I ten ciagly strach,ktory ich nigdy nie opuszczal.Nigdy nie mogę tez zrozumiec oprawców ,którzy z normalnych ,nieraz zacnych ludzi stawali się mordercami i sadystami bez zadnej empatii.Zastanawiające jest to że sami mieli dzieci,zony,rodziny.Czy wystarczy zapewnic bezkarnosc zeby czlowiek stal sie bestią?