Jadę sobie tramwajem…
Jadę sobie tramwajem. Lato powróciło na dobre. Woda,
która postanowiła nas zalać, podtopić, oblać… spłynęła. Jest ciepło. Gorąco. Upał
nie zna litości. Nawet przeciąg parzy. Skrapiam się wodą, ale ledwie woda
dotknie skóry znika.
Nie tylko źle jest
na ziemi,
w raju jest tez niewesoło:
Patrzcie - kroplami wielkiemi
pot z twarzy spływa aniołom.
Nic im się nie chce - wiadomo -
ogłupia straszliwy upał.
Nawet ów motyl z Kiplinga
w upał by także nie tupał.
Mój Boże, i Bóg Staruszek
dzień cały wodę sodową
trąbi, miotełką od muszek
machając sobie nad głową.
I małpki pomizerniały,
i szyje schudły żyrafom.
Piotr Żydów wpuszcza i robi
gafę, panie, za gafą.
Od rana aż do wieczora
anioły wzdychają, wzdychają,
pokotem leżą na łąkach
i piwem się polewają.
Opustoszały jezdnie,
a w kramach święci rozliczni
mruczą: - Uff, to już jest nie-
takt meteorologiczny.
w raju jest tez niewesoło:
Patrzcie - kroplami wielkiemi
pot z twarzy spływa aniołom.
Nic im się nie chce - wiadomo -
ogłupia straszliwy upał.
Nawet ów motyl z Kiplinga
w upał by także nie tupał.
Mój Boże, i Bóg Staruszek
dzień cały wodę sodową
trąbi, miotełką od muszek
machając sobie nad głową.
I małpki pomizerniały,
i szyje schudły żyrafom.
Piotr Żydów wpuszcza i robi
gafę, panie, za gafą.
Od rana aż do wieczora
anioły wzdychają, wzdychają,
pokotem leżą na łąkach
i piwem się polewają.
Opustoszały jezdnie,
a w kramach święci rozliczni
mruczą: - Uff, to już jest nie-
takt meteorologiczny.
Konstanty Ildefons Gałczyński Upał w raju
Słońce wypala piegi na mojej twarzy. Zwiewne materiały
owijają ciało gdzie muszą. W tramwaju pustawo. Szkoła się skończyła. Zapanowała
cisza. Tłok i ścisk wyjechały na wakacje. Co za ulga. Powietrze rozpycha się w
mieście, też mu gorąco. Ale miasto latem ma swój urok, nawet jeśli jest turystyczne…bardzo.
Kraków cały jest w liściach,
błyszczących po letnim deszczu
- podwójnie zielonych w księżycu
i w szmaragdowej latarni,
wiszącej przy Zwierzynieckiej...
błyszczących po letnim deszczu
- podwójnie zielonych w księżycu
i w szmaragdowej latarni,
wiszącej przy Zwierzynieckiej...
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
fragment Zielone miasto
Czytam i jadę.
Wokół mnie też czytacze. Pani z „W imię miłości” Jodi Picoult, inna z
„Szatańskimi wersetami”. Jest i mały pan, w słomkowym kapeluszu, który właśnie wyjmuje
z torby „Flush’a”. Za mną siedzi „Starsza pani wnika”, „Marcowe fiołki”,
„Dworek pod lipami” i kilka książek opakowanych w gazetę. Tajemniczy nieznajomi.
Są też gazety. Nade mną, wokoło unoszą się słowa, myśli, wykrzyknienia,
zaskoczenia. Czy muszę mówić, że czuję się cudownie ? Jeśli to nawet niezwykły,
jedyny w tym momencie zbieg okoliczności, chcę krzyczeć chwilo trwaj! Cisza,
nikt nie rozmawia przez komórkę. Żadnych plotek, żadnych pretensji, żadnego
narzekania. Tylko turkot kół na szynach. Miarowe uderzenia. To błahe
wydarzenie, na pewno nie zapisze się w annałach i nie sprawi, że ziemia zadrży.
Świat idzie dalej. Tramwaj jedzie aż na Hutę, potem wraca i zabiera nowych
pasażerów, żeby dowieść tam gdzie rosną Czerwone Maki. Ja wysiadam i wchodzę do innej
przestrzeni, może znowu czeka na mnie niespodzianka… .
Słońce bucha żarem
Więc ptaki ukryły się
w liściach
Książka w mojej torbie
Agata Olejnik
Foto:
0 komentarze