Kierunek Węgry, czyli o braku granic i poszukiwaniu winiety
Moje
Węgry z czasów dzieciństwa miały w sobie coś z Zachodu.
Jeździliśmy tam często, albo one przyjeżdżały do nas. Dźwięki
węgierskiego były dla nas całkowicie naturalne. Kilka osób w
rodzinie, wliczając mnie, rzucało się chętnie do nauki tego
języka, ale kończyło się zwykle na paru zwrotach i słowach.
Podróż na Węgry była niegdyś prawdziwą wyprawą i … wyczynem.
Pamiętam jak zdobywaliśmy bilety dzięki Mariolce pracującej w
PKP, potem dojeżdżaliśmy do Koluszek, żeby złapać pociąg
międzynarodowy, co oznaczało zwykle, że tato rzucał się przez
okno w poszukiwaniu miejsca (czasem były kuszetki i było łatwiej).
Babcia pod bluzką wiozła lisa, na granicach wpadali do przedziałów,
szperali w walizkach i zaglądali wszędzie. Były też wspaniałe
kontrole graniczne „Pass control Ceskoslovenska” (pisownia
własna), które uwielbiałam i odgrywałam przez resztę podróży.
foto Agata Olejnik |
foto. Agata Olejnik |
Węgry
mojego dzieciństwa nie smakowały wcale papryką, raczej Túró
Rudi, gumami-kulkami do żucia i főzelékiem,
szczególnie ziemniaczanym.
Teraz
wracam tam po dość długiej przerwie, z rodziną. Po
raz pierwszy od dłuższego
czasu będę też podróżować
za granicę autem, czego do
tej pory unikałam, jak ognia, bo Lilka w bezruchu nie potrafi
wytrzymać zbyt długo. Ale
skoro skończyła
pięć
lat, można ... ryzykować. Zaczynamy
od części północnej i rezerwujemy pokój na siedem dni w Bogácsu,
jakieś 12 kilometrów od Egeru. Celowo wybieramy mniejszą
miejscowość, po pierwsze lubimy spokój, po
drugie trzymamy budżet, a po trzecie są tam termy, czyli
wyobrażamy sobie, że w jakiś cudowny sposób przeleżymy nad basenem czternaście dni. Czas pokaże, że bezruch to nie nasz sposób na wakacje.
foto. Agata Olejnik |
Podróż
na Węgry nie ma w sobie nic skomplikowanego. Ruszamy z Krakowa około
10 rano i od razu okazuje się, że nasz GPS, choć naładowany dzień
wcześniej, natychmiast gubi moc do 7 procent. Dobrze, że wciąż
stawiam na papier!
Na
drodze spokój. Zaskakujący dla Marcina, ale cieszymy się.
Tankujemy w Piwnicznej
Zdrój i niespostrzeżenie wjeżdżamy na Słowację. Teraz cel
główny „winieta”. Zgodnie
z wszelkimi radami znajomych mamy ją nabyć na pierwszej stacji
benzynowej za granicą. Otóż
drodzy
znajomi...NIE. Nie traktujcie też
jako
żartu,
faktu, że zatrzymywaliśmy się na dosłownie każdej stacji
benzynowej na linii
Mniszek-Koszyce
i lipa. Rozmowy w samochodzie praktycznie dotyczyły tylko winiety,
ale jak to nie ma,
jak my teraz pojedziemy,
a jaka kara, nie
da się przecież
objechać. Udało się tuż
przed autostradą. Koszt tego cuda na miesiąc 14
EUR (10 dni jedyne
10 EUR).
Drugim tematem było
wyludnienie.
Nie wiem
czy tak jest w niedzielę, ale wszędzie było pusto: na ulicach, na
drogach, na wspominanych
stacjach benzynowych. Ania
mówi, że Słowacja tak ma. W
przekraczaniu granicy słowacka-węgierskiej też romantyzmu nie
było. Magyarország zawołał
niebieski znak, a z radia
popłynęły piękne słowa. Jedziemy bardzo przepisowo.
Po lewej stronie drogi zaczynają
się zarysowywać zalesione wzgórza. Tu i ówdzie wybudza nas z
monotonii próg zwalniający,
sygnalizujący wjazd do miasta. 50 km/h mówi wskaźnik prędkości.
Problemów z winietą (z
węgierska matrica)
w cenie 4780 HUF na miesiąc, nie było. Przy
drogach stragany z arbuzami, brzoskwiniami i melonami. Przez
chwilę, w okolicach Miszkolca, zahaczamy o autostradę M3 i po
chwili jesteśmy w Bogácsu.
Góry Bukowe foto. Agata Olejnik |
Pensjonat
Alabástrom,
nie
wiele ma w sobie alabastru, na pierwszy rzut oka.
Meldunek. Wkraczam z moim angielskim, na co młoda dziewczyna się
tylko uśmiecha i sugeruje niemiecki. Odpadam
więc i Marcin przejmuje
pałeczkę.
Budynek
okazuje się bardzo ładny z zewnątrz, ma
piękny stary ogród i
okna. Wystrój jednak pozostał gdzieś w późnych latach
osiemdziesiątych i gdyby
wpadła tu Magda Gessler,
zasłony spadałyby z hukiem, podobnie jak tysiące ozdób
i ozdóbek (pamiątkowych butelek po winach, starych komputerów i
pożółkłych kabli itd.). Jest jednak czysto i jako sypialnia
spokojnie wystarczy. Rzucamy walizki i idziemy jeść. Marcin zupę
gulaszową, Lilka rosół z
papryką, a ja popularny
tutaj owocowy chłodnik z brzoskwiń
z migdałami.
Zasypiamy
szybko, łapiąc tylko skrawki olimpijskich wyników.
Bogács foto. Agata Olejnik
|
Bogács foto. Agata Olejnik |
Bogács foto. Agata Olejnik |
2 komentarze
Piękne miejsce. Chciałabym kiedyś wybrać się na Węgry Ogólnie lubię podróżować, chociaż rzadko mam kiedy na to czas.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i zapraszam do siebie w wolnej chwili. ;)
http://tylkomagiaslowa.blogspot.com/
Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń