Rupi Kaur, czyli hasztagi na salonach, a ja tnę się papierem
Stanisław Jerzy Lec pisał, żeby uważać
na niewypały literackie, bo ich autorzy niebezpieczni są jeszcze po
latach. Kochani, zbierają się nad czytelnikami czarne chmury. Oto
na białym koniu wjeżdża Rupi
Kaur, zapowiedź
nowej fali poezji i będzie nam się próbowało wmówić, że
przybywa geniusz, który panować może długo (gorzej, rozmnażać się może). Ja potraktuję
„Mleko i miód”
metodą hamburgera i pójdę w konstruktywną krytykę polegającą
na obłożeniu gniota złotym papierem.
+
Książka jest bardzo ładnie wydana.
Czarno-biała, elegancka, daje wrażenie produktu z klasą. Tytuły
na końcu „utworów”, ciekawie.
Na stronach w wersy poukładano zdania, tu i ówdzie dołożono
rysunki autorki, drapane piórkiem. Stylowo. Na Instagramie to się
sprzedaje bezbłędnie, ale wydano…
MINUS(Y)
… i niestety czytano,
a ta czynność w moim przypadku była bólem, bólem porównywalnym
do nacinania skóry między palcami kartką papieru. Cztery
części, cztery drogi krzyżowe. Pierwsza
strona jak silny plaskacz prosto w policzek, kolejna wywoływała
głupkowaty śmiech (znajdowałam się w rozdziale cierpienie). Tak
cierpiałam. Cierpiałam bardzo. Czytałam zwykłe zdania słyszane
od lat, zapisywane w kobiecych gazetach jako tytuły artykułów.
Nijakość przywdziała kieckę Diora i ma chrapkę się na wyższą
półkę. Oszukano mnie, to nie
poezja, a bardziej przedrukowane wpisy/ hasztagi ze ścianki
facebooka,
czy innej społecznościówki.
Instapoeta
zwie się ten cud. Promowane jako poezja feministyczna,
bezkompromisowa, delikatna, must
have w szufladzie nocnego
stolika obok wibratora. Tymczasem dla mnie to zapisywanie informacji,
bez żadnego wymiaru, bez cienia
estetyki. Proste
komunikaty. Aluzje, czy metafory miejscami chybione, albo żywcem wyjęte z pamiętnika
nastolatki. Całość kompletnie
płaska.
W lekką
formę ubrano
słowa, które, powiedzmy sobie
szczerze, są
stekiem bzdur
na poziomie … no, ciśnie się:
Coelho. Jeśli nie znacie poezji
to z pewnością zachwyci was ten zbiorek, inspirowany głosem (ja pierdolę!) serca. Nie znajdziecie tu jednak niczego nowego poza:
„na samą myśl o tobie
rozstawiam nogi
jak sztalugi z płótnem
błagające o sztukę”
albo (!!!!!)
„dotknąłeś mnie
nawet mnie nie dotykając”
albo (????)
„nie wolno ci
ich zmuszać żeby cię chcieli
sami muszą cię chcieć”
Zgadzam się, że tematy poruszane przez
artystkę (?) są ważne, z kategorii tych niełatwych: kobiecość,
wykorzystanie, miłość, przemoc, strata. Relacje z rodzicami, z mężczyznami. Wszytko bardzo bliskie,
ale czy „poezja” ma czerpać poziom tylko i wyłącznie z
tematyki?
KONKLUZJA
Fantastyczny marketing. Idealny produkt
instagramowej popularności. Jak igły w stogu siana, szukać opinii krytycznych. A ja wiem, że za 33 polskie złocisze można kupić coś naprawdę lepszego. Polecam Mayę Angelou
i jej „Phenomenal woman”.
Rupi Kaur „Mleko i miód”,
Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2017
1 komentarze
Trudno uwierzyć, że to się sprzedaje. Poezja? Raczej zlepek słów. Instagramowy banał.
OdpowiedzUsuń