“Na północ jedzie się by umrzeć” Ida Linde
“Na północ jedzie się by umrzeć” Idy Linde to powieść bardzo
analogowa. Otoczą was dźwięki lasów [głównie], skrzypienie śniegu, podmuchy
wiatru, chrapy koni, hałas kół pociagów. Wśród tej [prawie] ciszy i pustki
Bejamin, na oczach swojej współtowarzyszki, Sary, dokonuje przypadkowych i
krwawych morderstw. Nie poznajemy motywów, wpadamy w trybiki świata, do którego
zawitało zło, do bębna zdarzeń-przemysleń. Mikey i Mallory, choć nieprzepisani
z filmu Stone'a, dalecy od pompowanych fejmem bohaterów medialnych, także
ruszają w szaleńczą pogoń. Ich droga usłana trupami, intensywana, wiedzie,
niczym w powieści Gaddy z jednego poziomu na kolejne. Morderstwa nie są tu
elementem centralnym, są przyczynkiem. Każda przecież historia zazębia się z
inną, z innej pączkuje, na inną wpływa, napędza ją i podkręca. Chłopak przy
kasie, hokeista, matka, hotelarze; opowieści rozfragmnetyzowane, nie tworzące
spójnej, ani linearnej całości, oglądane z bardzo wielu perspektyw [można się
pogubić, co spina całokształt].
Krystyna Tubylewicz napisała kiedyś w
Tygodniku Powszechnym, że „Szwedzi lubią
dobre historie, dlatego siłą ich literatury jest powieść”. Choć skandynawskie
kryminały, ze swoja pomroczną nutą, śrubują sprzedaż wielu wydawnictw, warto
wybrać się na obrzeża. Tam szwedzka powieść ma zupełnie inny wymiar. Ida Linde
wpuszcza do skromnego jednak utworu słowa, oblepia nimi czytelnika. Pisze
bardzo czule [nie mylić z rzewnie] i pięknie. Wydostać się w tych emocji i
przemyśleń nie jest prosto po odłożeniu książki. Proza na granicy poezji, ale
jakże użyteczna, bo mówić o rzeczach ważnych w sposób najprostszy to sztuka. To
opowieść o śmierci, chorobie, wychowaniu, pragnieniach, o zapominaniu, o
tożsamości i o niepokoju. To jakby ująć całe poplątanie świata w minimalnej
ilości fraz.
“Na północ jedzie się by umrzeć” Ida
Linde, tł. Justyna Czechowska, Wydawnictwo Lokator, Kraków 2017
0 komentarze