Szczawnica jak szwedzki stół [fotki]
Ostatni mój pobyt
w Szczawnicy w ubiegłym wieku przywołuje emocje podobne do tych w czasie meczu
tenisa z firanką. Pamiętam, że było Przedsylwestrze, zero śniegu, a zza winkla
wyłonił się nagle szary, ogromny dom wczasowy [nie zarejestrowałam nazwy]. Budynek ten, jak
się wkrótce okaże, wyryje się w mojej głowie jako miejsce o długich, nudnych
korytarzach. Mieliśmy tam spędzić poświąteczny czas razem z naszymi
staruszkami. Ja zatopiona w książkach, to musiał być początek studiów, mój brat
pogrążony w tęsknocie za ziomkami z blokowiska. Tego mdłego obrazka nie rozświeliły
nawet przebieżki narciarskie na Palenicy. Jednym słowem nuda.
Po dwudziestu
latach powróciliśmy tam w trójkę i okazało się, że Szczawnica jest jak szwedzki
stół. Można wzdychać, co chwila do wspaniałych widoków, można chodzić i dreptać
w nieskończoność [szlakami, deptakami, ścieżkami wzdłuż Dunajca], można złapać
sen dziecka, można nawpychać się soczystego pstrąga, można złapć za ogon trochę
vintage-style, można być wciąż w ruchu, można znaleźć najcudowniejsze światło
do zdjęć, można pływać, spływać i uprawiać rafting.
ORGENAJZER
Po pierwsze
spanie. Sami skorzystaliśmy z booking.com, ale potem troszkę żałowałam, bo
pokoje choć czyste, położone tuż nad Górnym Parkiem, niespecjalnie zachwycały. Byliśmy
w Szczawnicy w długi weekend Bożego Ciała, można było coś spokojnie znaleźć na
szybko. Na przykład w Schronisku Orlica, które mnie oczarowało, albo w
Pensjonacie Szarotka Pienińska.
Po drugie
jedzenie. Śniadania ogarnialiśmy we własnym zakresie, obiady i kolacje w Restauracji
Pokusa oraz Schronisku Orlica. Przepyszny pstrąg, przepyszny pstrąg. Nawet
Lilka, która ryby kocha pod warunkiem, że są łososiem, zjadła trzy duże
porcje.
Po trzecie auto.
Zapomnijcie o nim jak najszybciej. Zdajcie sie na nogi, rowery i busiki, które
dowiozą Was do Wąwozu Homole, pod szlaki na Sokolicę lub Trzy Korony, na
Słowację i w inne miejsca. Szybko, tanio, często i bez potrzeby myślenia o
parkingu.
GRAJCAREK
To połączenie
Białej i Czarnej Wody, płynie sobie z Jaworek i wpada do Dunajca. Spiętrza się
na progach i uwalnia hałasem, pluskotem i orzeźwieniem. Można poleżeć na trawie
i słuchać szumu, można zamoczyć stopy [miejscami całe nogi], można zbierać kamienie,
można snuć się deptakiem wzdłuż, można przysiąść na ławce, można wydać kasę na
straganach.
PARKOWO
Dolny
Park w Szczawnicy został utworzony jeszcze w XIX wieku. Dziś zrewitalizowany kusi
przyjemnym chłodem [w upały] i różnymi odcieniami zieleni. Górna część Parku,
położona na zboczu, wśród wzgórzy obsadzonych modrzewiami, wydzielającymi
olejki eteryczne. Idelane miejsca na spacery, skrywają przepiękne obiekty o
zabytkowej architekturze. Inhalatorium. Pijalnia wód. Chodzę i wyławiam obiektywem stare wille, piękne domy, drobne szczegóły.
GÓRSKIE SZLA(CZ)KI
Mnie, wychowanej na Garbie Łódzkim, dosłownie odbija na widok
gór. Nasze dziecko także lubi wchodzić, schodzić mniej. Tym razem nie
szaleliśmy, choć było gdzie. Najpierw odwiedziliśmy Wąwóz Homole, który po nocnych opadach trochę zbłotniał, ale nie
odebrało mu to wcale uroku. Było magicznie. Kładki, schody, drabinki, wśród wapiennych
skał, z szumiącą Kamionką, którą kilkakrotnie przekraczamy, czasem się w niej
zamaczamy i tak aż po Kamienne Kregi. A tam zapisane całe losy świata.
Na Palenicę wjeżdżamy wyciągiem krzesełkowym
[podmyte szlaki i nasze skromne buty, no nie ma chemii]. Na górze jakoś nie
możmy się połapać. Jest mapka z atrakcjami dla dzieci: duże owady oraz przedstwiciele
fauny, tor saneczkowy, niemiłe Panie w karczmie. Zimą było atrakcyjniej, ale
jest mnóstwo przestrzeni na myśli i oddech. Mogę sobie tutaj narzekać, lecz kochani, widoki burzowych chmur, przysłoniętych szczytów i zieleń wokoło wynagradzają wszystko.
Można wejść na Szafranówkę i
spokojnie zejść przyjemnym niebieskim szlakiem do Schroniska Orlica.
ROWEREM DO [CZERWONEGO] KLASZTORU
Muszę powiedzieć,
że apetyt na rowery był duży. Droga do Czerwonego Klasztoru wydawała się łatwa,
z dwoma może podjazdami [podejściami z dzieckiem]. Postanowiliśmy wykorzystać
opcję: biking to, rafting back. Wypożyczyliśmy
rowery w Szczawnicy i oddaliśmy je w Sromowcach Niżnych. Trasa marzenie, po
polskiej stronie kostka, później ubita droga w lesie, wzdłuż Dunajca. Padało, a
owszem, ale pedałowaliśmy dzielnie. W opisach trasy było wiele ostrzeżeń, że tu
i ówdzie jest wąsko, od strony rzeki brak zabiezpieczeń. Prawda, ale z tym
wąsko przesada. Całość zajęła nam około godziny. Pięknie tam, zacne światło.
Cisza. Raftingu jednak nie było, postawiliśmy
na klasykę i flisackie poczucie humoru. Chwila wytchnienia, bez machania
wiosłem. Można zamoczyć stopę, zamknąć oczy, a potem wzdychać na widok Trzech
Koron, stopy Janosika, kapturów Siedmiu Mnichów, albo mniszki i orła i Głowę
Cukru. I ten zmienny charakter rzeki, raz leniwej i gęstej, innym razem
spienionej i agresywnej.
0 komentarze