Olga Drenda, ulubiona pani od historii


Powtarzając ostatnio historię z córką, doznałam nieprzyjemnego déjà-vu. Nawiedziła mnie myśl upiorna, że oto przede mną suchy tekst pełen dat, przyczyn i skutków, nazwisk, pseudonimów, których istnienie trzeba wykuć na blaszkę. Tematy interesujące i dla każdego ważne, przeszłość wszak nauczycielką życia jest. Tylko jeśli opowieść sprzedawana jest monotonnym, usypiającym tonem, który spokojnie wyprowadza myśli na spacer w zupełnie innym kierunku. Jak to możliwe, że całkowicie porwały mnie historie wyrobów z opon, celuloidu, zezowatych Myszek Miki, odwilżowego dizajnu, czy „durnostojek”? Głos zaangażowanej nauczycielki, chadzającej trochę śladami Springera, przeszukującej przestrzeń zapomnianą lub celowo wpychaną w zapomnienie [niekoniecznie tylko prowincjonalną, także tę w dużych miastach]. Być może to nostalgia i słodka tęsknota do mojej krainy łagodności, dzieciństwa. Czasów kiedy przylepiało się nos do szyby Pewexu, marzyło o kolejne historyjce z Donalda i kolorowej puszce po Sprite’cie, która odpicowałaby pokój. Drenda wstawia historie napotykanych „wyrobów” w bliskie mi konteksty, oraz sugestywne, pełne dźwięków kadry. Pamięć pobudzona.

Być może przestrzeń odwiedzana przez Drendę zalatuje tandetą, kiczem świata PRL'u i okresu transformacji. Okresu zbieractwa, okresu braków, a jednak okresu wzmożonej stymulacji kreatywności wznoszącego home decor na zupełnie inne poziomy. Produktowy eskapizm! Gipsowe figurki myszki Miki, blaszane krasnale, święte oleodruki, flamingi i łabędzie z opon, ceramiczne zwierzątka, szkaradne kopie disnejowskich ulubieńców na murach, obrazy dzieci o wielkich oczach, blaszane sarenki, ołtarze w wannach i odręcznie malowane Muminki. Bramy, fantazje metaloplastyków, baśniowe furki do małych rodzinnych ogródków, niczym wrota do wakacji na Rodos. Wszystko to z pozostałości, z odpadów poprodukcyjnych, resztek. Gdy wczytujemy się w te historie, okazuje się, że część pomysłów naszych domorosłych konstruktorów i artystów rodziła się również gdzieś w dalekiej Australii, czy Ameryce.

A jednak ta książka to nie tylko historia rzeczy zapomnianych, to pytanie o przyszłość i o granice kiczu oraz potrzeby upiększania. Takie ćwiczenie antropologiczne. Jak wspomną nas? Masówką z Ikei? Pseudoprowansalskimi konsolami z MDFu? Reprodukcjami Warhola? Importowanym skandynawskim albo nowojorskim stylem? Pisane lekko, zadziornie, w formie fantastycznego eseju.

Olga Drenda „Wyroby. Pomysłowość wokół nas”, Wydawnictwo Karakter 2018

You May Also Like

0 komentarze

Navigation-Menus (Do Not Edit Here!)