Między mgłą, a mgłą
Mglisto. Rozmazana
paleta brązów, żółci i czerwieni wiruje liśćmi. Jest rześko. Nie pada. Dziwne,
bo to już listopad. Kalosze się nudzą, raz, może dwa były na spacerze. A tu
cisza. Żadnych kropel. Żadnych kałuż. Wilgoć wisi tylko w powietrzu, które jak
mech wchłonęło łapczywie cząsteczki i krople, stając się obszarem bezodpływowym.
Na teraz. A zaraz grudzień. Grozi nam desublimacja, czy wieczne zawieszenie? Retencja
wodna. Poplątane te stosunki hydrologiczne. Wiosną się wyleje wywierzyskiem, mżawką,
kapuśniakiem. Stan alarmowy.
Źródło |
Ale dziś niebo nie płacze. Ja też nie. Już nie. Dziesięć
lat to długo. Czas osusza oczy. A dusza mogłaby zawyć, ale pożegnaliśmy się.
Tak. Pożegnałeś nas. Na trochę. Aż do momentu, kiedy zakrzywione płaszczyzny
czasoprzestrzeni znowu nas na siebie naprowadzą. Kiedy? Jestem niecierpliwa. Tęsknię.
Bardzo. Codziennie. Za Agrawą. Tęsknię. Za rozmową, albo żeby, chociaż
posiedzieć obok siebie. Czy jest biuro gdzie mogę złożyć podanie o widzenie? O
pomilczenie obok siebie. Trzy fotografie dołączam. Proszę. Błagam. Cisza.
Cisza. Ani kropli. Ani dźwięku. A to przez tą mgłę! Absorbuje dźwięki, obrazy, kolory.
Jest tam kto? Smog? Ten też już jest, już wisi, już dusi i szczypie w oczy i
uziemia samoloty. Nie można go złapać w żadna siatkę, worek. Nie można go
przegonić, żadnym wentylatorem, ani powiewem. Tato widzisz mnie? Słyszysz. Tak?
Wiem. To najważniejsze. To tylko smog, czy mgła. Ustąpi. Znowu się spotkamy. Ty
w zielonym polarze, ja w odpiętej kurtce. Powiem: „U nas wszystko dobrze. Jest nas więcej o dwie małe dziewczynki i „tą żonę”
i Marcina. Nasz serial trwa. Rozwija
się i jest dobrze. Jest szczęście.” Jest jesień, ale nie pada. Woda się
skończyła. Zawisła w powietrzu. Tato….? Odgarnij chmury. Codziennie. Czekamy.
Zapalam zapałkę. Chloran potasu i fosfor łączą się i rozbłyskają w ciemności.
Parę pierwiastków i jest światło. Chemia. Czasem jest życie, czasem … pustka.
Cud istnienia (?). Sięgam po świeczkę, ale moja ręka ginie we mgle, jakby
schowała się po drugiej stronie zadymionej tafli lustra. Jesteś tam? Osiągam
punkt rosy. Łzy spływają same, a może to deszcz. Sucha droga. Mglisty wieczór.
Poczekam. Poczekaj. Do zobaczenia.
Źródło |
1 komentarze
<3
OdpowiedzUsuń