Problemy z nazwami i identyfikacją, czyli o „Zaduchu”
„Zaduch”
to książka o słoikach. Jakoś ta nazwa średnio mi pasuje, no ale
jest, a w książce Marty Szarejko dotyczy osób, które przyjechały
do miasta ze wsi. Będzie naprawdę duszno, mnie nawet zemdliło po
czterech reportażach (nie wiem, czy nazwa „reportaż” jest tu na
miejscu). Autorka słucha opowieści dwunastu trzydziestoletnich
ludzi. Słucha o ich kompleksach, o ich marzeniach, o wysiłkach,
tęsknotach, o determinacji, o próbach zlepiania się w jedno z
nowym otoczeniem. Każdy chce wykorzenić z siebie miejsce, z
którego pochodzi, to czym przez lata nasiąkał, z czym obcował.
Wstydzi się swoich rodziców, ich prostolinijności, własnego
akcentu. Nie odwiedza, nie rozmawia. No przecież przybycie do miasta zobowiązuje. Ja tak nie
twierdzę, ja to wyczytuje z tej książki, która jest
prawdopodobnie akumulacją wszelkiego możliwego kompleksu.
http://xdesktopwallpapers.com/ |
Choć pewne zdania, wyznani są przejmujące, to ja autorce nie wierzę. Nie jej bohaterom, ale autorce i proponowanej
przez nią powszechności pewnych odczuć i myśli. Opisane sytuacje
i przemyślenia za pewne istnieją, ale nie w takiej
klaustrofobicznej wręcz szamotaninie myśli, skupionych na
obsesyjnej ucieczce od korzeni. Karczowania pochodzenia. I czy
wyobcowanie to atrybut tylko tych emigrujących do dużych miast? Po
czwartym ziewałam, bo czułam, że czytam wciąż to samo… . Nie
chciało mi się nawet ekstrapolować tych historii na słowo
„emigrant”, choć można i takie to na czasie. Bez przekonania.
1 komentarze
Moja córka jest "słoikiem"...Tyle,że studowała w Wa-wie,Poznaniu ,Lipsku.Podrózowała z organizacjami studenckimi do Egiptu i Rostova nad Donem..Po mgr w planach Zambia..Nawet na wszechobecym Facebooku nie wykreśliła miejsc urodzenia i wychowania..nie wstydzi sie ..nie ma powodu
OdpowiedzUsuńPozdrawiam w imieniu swoim i córki z której jestem bardzo dumna:))