Automat w służbie czytelnictwu
W
Krakowie stanął książkomat.
Znajdziecie go na dworcu autobusowym. W ofercie historia Karola Kota,
wampira
i seryjnego mordercy.
Inicjatorem akcji jest Grupa Jagiellonia, które zapowiada, że jeśli
pomysł się przyjmie takich maszyn będzie więcej i staną w innych
miejscach miasta.
A
jak tam książkomat na Balicach? Jego specjalność to książki do
nauki polskiego. Jak widać w
obu przypadkach pomysłodawcy
liczą na spontaniczność zakupów i
chęć
wypełnianie
podróży czytaniem. Być
może przytrafiła im się podobna historia jak Allenowi Lane'owi,
założycielowi wydawnictwa Penguin Books. Otóż plotka głosi, że
wracając od Agathy Christie, na dworcu (!) szukał miejsca, gdzie
mógłby kupić coś
do czytania w drodze powrotnej do Londynu. W 1934 roku stworzył tzw.
Penguincubator.
W
ofercie klasyka literatury, w miękkiej okładce, za cenę równą
cenie paczki papierosów. Celem było wyjście poza powszechnie utarte standardy: powszechnie dostępne, tanie tytuły i opuszczenie księgarni.
Ale
nie Allen był pionierem w tej dziedzinie. Pierwsza
maszyna tego typu pojawiły się na początku XIX wieku w Anglii,
kiedy pewien człowiek chciał sprzedawać dość buntownicze
książki. Urządzenie pozwalało mu obejść prawo, bo to klient sam
decydował się na zakup, a
właściciel maszyny umywał ręce.
Później
były „Book-o-Mat”, „Readomatic”, a nawet „Biblio-Mat”, w
Stanach Zjednoczonych, Japonii, Hiszpanii, Szwecji itd. Jedna z firm
obstawiająca książkomatami
lotnisko
Heathrow, zbankrutowała.
Czy
jest to dobry pomysł na promocję czytelnictwa? Na pewno jakaś
próba. Czy słoń nie urodzi mrówki? Obawiam
się, że tak się właśnie stanie. Nie macie wrażenia, że ten
sposób zakupu jakoś gryzie się z
książką? I intuicją? I intymnością? Do głosu dochodzi moja konserwatywna druga twarz. Rynek książek od lat
wykorzystuje tę metodę, bez spektakularnych osiągnięć. To,
co naprawdę nakręca sprzedaż w maszynach to oferta
bestsellerów i
książek z jakąś sensacyjną otoczką. Jest
w książkomatach coś, co przypomina mi o białych słoniach
tajskich królów: skarby hodowców, pociągające za sobą ogromne
koszty. Czy więcej nie ugrają wirtualne książkomaty Amazona i Google'a? A może, a może ci ostatni traktują książki jako coś pobocznego i w końcu zgubi ich brak intuicji? Może książkomat jest ostatecznie skuteczną pomocą w znalezieniu książki?
Żródło:
http://www.huffingtonpost.com/
5 komentarze
Słyszałam już o tym, że ksiązkomat stanął w Krakowie. Nie przebywam na lotnisku, ale jakby był jeszcze w innych miejscach, to wcale nie byłoby to takie złe. Jak dla mnie super inicjatywa ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do siebie ;)
http://tylkomagiaslowa.blogspot.com/
Po pierwsze świetny tekst! Też mam zagwozdkę, bo z jednej strony ciśnie się niech ludzie czytają cokolwiek, bo to wywołuje nawyk czytania. Z drugiej jest świadomość, że zła literatura psuje czytelnika. Świetnie by było, gdyby w ofercie było i coś ambitniejszego, i bestseller. Na lotniskach szwedzkich można zaopatrzyć się we wszelkiego rodzaju tytuły. I to nie tylko zupełne nowości. Stawiają tam raczej na wydania kieszonkowe.
OdpowiedzUsuńyeezy 350 v3
OdpowiedzUsuńгде купить yeezy boost 350 v2
OdpowiedzUsuńтатуировки мужские на грудине
OdpowiedzUsuń