Zasłona z Welebitu, czyli kraj którego nie chciałam odwiedzić. Sierpień 2020
Ten Malbork wziął
się zupełnie znikąd. Wymyślił go w sumie booking.com, bo ładne domki z
jacuzzi i pewnie mało ludzi i wolne miejsca w maju były. Dystans społeczny, dzisiejszy
wyznacznik dobrych wakacji. Potem ten Malbork się snuł w mojej głowie, przylepiał
uśmiech na twarzy i pocieszał. Na pewno, na pewno ... . Aż przyszedł wtorek i
początek sierpnia, w mózgu skłębił się taki rój, który napędzał chęć wyrwania
się w pustkę, daleko jakoś, może tysiąc sto pięćdziesiąt dwa kilometry. 1,152
km. Chorwacja, kraj którego nie chciałam odwiedzić. Dalmacja Północna.
Wymknęliśmy się w
nocy, aby już w południe nasze suche od klimatyzacji oczy zobaczyły Adriatyk. Zatęskniłam
za lataniem, ale przecież w puszce Faradaya ... dystans społeczny. Ślepi ze
zmęczenia, z gębami opadłymi po pas z zachwytu patrzyliśmy jak góry spotkały
morze. Czy może być na świecie coś piękniejszego? Morze o barwie tak intensywnie
lazurowej, dudniące w ostre jak żyletki skały. Symbioza piękna i bólu. Adriatyk
i Welebit.
Od teraz powietrze
zacznie się lepić każdego dnia. Jaszczurki nieruchome i nieskrępowane na ścianach.
Czasem przez góry przedostanie się chmura, zamruczy groźnie, albo puści trochę
wiatru-szkwału. Bywa groźnie. Gramolimy się na plaże, bezczelnie kamieniste. A
piasek to taki podły [wspominamy Majorkę], że się lepi, a tu nic, no może
jeżowiec. Patrzymy przed siebie, na horyzont. Ludzi brak. Woda, ręcznik, woda,
ręcznik, a jak nam się znudzi to szprotka z grilla, sałatka z ośmiornicy, albo
kalmary. Konoba Tezak, Konoba Crinka. Burek i bliva. Piwem i winem, pod
oleandrem.
Wyspa Pag to
Księżyc. Tam zamieszkaliśmy. Pusta, goła, bezwstydna. Chłostana wiatrem i solną,
po deszczu pachnie rozmarynem i oliwą. Skrywa tu i ówdzie oazę, i trochę cienia,
stare gaje oliwne w Lun. Przy drodze stragany z plastikiem wypełnionym oliwą,
winem, miodem, a obok walce Paskiego sera. Śmietanowego, kruchego, owczego. Na plaży
Zrće didżeje wybijają rytmy monotonne, dystans społeczny tego nie sponsoruje.
My jedziemy swoją drogą, inną. Miasteczka pochowane w dolinkach, oplecione labiryntami
wąskich uliczek, wolne od tłumów, rozgrzane. Pag. Metajna. Kustići. Kolan.
Simuni. A potem dalej mostem na stały ląd i sąsiednie wysepki.
Piękno
chorwackiego krajobrazu tkwi dla mnie w połączaniu skalistych klifów wysp i
krystalicznej wody. Morze zalało góry, piętrzące się kiedyś równolegle do
kontynentu. Archipelag Koronati jest praktycznie niezamieszkały na stałe.
Chcesz zwiedzać, zabierz wodę pitną i jedzenie. Wysepki skrywają piaszczyste
plaże, podwodne skarby, piękne koralowce, krasnorosty. Ich nazwy „babciny zadek”,
„duże zadki puszczające wiatry”. Stylowo! Na Murter dostaniecie się mosteczkiem,
a potem płyńcie w rejs, weźcie kajaki, łodzie, kieliszki rakii.
Tłumów nie było ani
w Zadarze, ani w Szybeniku. Pierwsze miasto tuliło za murami starą część,
krętą, zacienioną z białymi ścianami kamiennych kościołów. Dawne rzymskie forum,
z ruinami wtapiało się idealnie w krajobraz. Stąd już tylko krok do morskich
organów. Buczących złowrogo. Fale obmywały schody, w które wbudowano
trzydzieści pięć piszczałek. Śmiech turystów, lekki gwar i groźnie brzmiące
dźwięki. A wieczorem pozdrowienia słońca – współdziałanie człowieka i natury.
Szybenika strzegły
ruiny czterech twierdz: Michał, Jan, Śubićevac, Mikołaj. W środku starej części wzniesiona
z kamienia katedra św. Jakuba, opleciona rzeźbionymi głowami. Żywej dyszy w ulicznym
labiryncie. Miasto wzniesione przez Chorwatów, nie Rzymian, nie Greków. Jedzenie od siedemnastej, a mnie już burczy w brzuchu. Zjem tam
najpyszniejsze danie całego pobytu. Gregada, rybna breja. Breja o smaku morza.
Przepis z prostych składników okazuje się być smakowym orgazmem, każdy kęs
idealny!
Tak, w tej podróży
ominęliśmy kilka pocztówkowych miejsc. Taki czas. Nie płakałam. Spałam, jadłam
i leniłam się jak nigdy. Dystans najważniejszy. Nic straconego, wszystko w
swoim czasie.
foto: Agata Olejnik©
0 komentarze