Gdzie jest granica „wszystkiego”?
Odkąd
skończyłam książkę Becka Weathersa, nie mogłam przestać myśleć
o tragedii z 1996 roku. Książka Amerykanina zasiała w mojej głowie
tysiące pytań. Takie proste, w stylu: dlaczego, co poszło źle,
czy/czemu zignorowano nadciągającą burzę, czemu ludzie
(szczególnie amatorzy) w ogóle tam łażą, jak działają wyprawy
komercyjne, jak to jest być tam w górze? Przewertowałam youtube'a i
obejrzałam na ten temat wszystkie możliwe materiały i programy.
Ciągle pytania. Poszperałam w wydawnictwach i trafiłam na książkę
Jona Krakauera „Wszystko za Everest”, klasyka górskiego
reportażu, nominowana do nagrody Pulitzera. Tytuł wywołał ciarki
na mojej skórze. Jak „wszystko”?
mountainsoftravelphotos.com Rob Hall, Scott Fischer, Anatoli Boukrjew i Jon Krakauer |
Jon
Krakauer jest znanym dziennikarzem i jednym z uczestników tragicznej
wyprawy. Nieczęsto dobry dziennikarz ma możliwość bycia
pełnoprawnym uczestnikiem takiej wyprawy i, niestety, świadkiem
tragedii. Ta książka miała być artykułem napisanym dla magazynu
„Outside” na temat komercjalizacji wypraw wspinaczkowych.
Tekst wyszedł bardzo mocny. Autor ze wszystkich sił próbował być
obiektywny i zrelacjonować wydarzenia jak najrzetelniej, chciał
odróżnić fakty od wysokościowej fatamorgany. Mimo to, po
publikacji książki sypnął się na niego grad potępienia z
różnych stron, ale to chyba nic dziwnego. Tylko jak z pozycji
wygodnego fotela, oceniać zachowania ludzi walczących o
przetrwanie, z przeciwnikiem niemal idealnym - naturą.
outsideonline.com |
Tekst
Krakauera zmiażdżył mnie z kilku powodów. Po pierwsze opis samej
tragedii. Krok po kroku przyglądamy się zmaganiom grup wspinaczy,
niemal czujemy zawroty głowy spowodowane niedotlenieniem, a kiedy na
szczycie jest korek, ściskamy kolana, szepcząc „już po
14-tej, już po 14-tej, schodźcie!”. I ta bezsilność,
kiedy można liczyć tylko na cud. Błąkanie we mgle, z
odmrożeniami, bez rękawic, niektórzy całkiem ślepi. Ostatnie
słowa przez radiotelefon, do ciężarnej żony gdzieś w Nowej
Zelandii. Jedni już ukryci w namiotach, ledwo wytrzymujących napór
huraganu, pól żywi ze zmęczenia. Inni starający się ruszyć na
pomoc, jeszcze inni wykazujący ogromny hart ducha, ocierali się o
cud. Dziewięciu się nie udało. „Byliśmy zbyt zmęczeni, żeby
ich ratować. Wysokość 8000 metrów – to nie jest miejsce, gdzie
ludzie mogą sobie pozwolić na moralność”. Łzy płynęły
mi po policzkach, bohaterom książki też.
Po
drugie, zdobywanie Everestu stało się tak popularne, że w mojej
małej główce zrodziła się myśl, że to taka łatwa góra, że
każdy może ja zdobyć i że właściwie to czym się tu chwalić,
że można podlecieć helikopterem, że ma się tlen … kompletnie
wyrugowałam z głowy wszystkie ryzyka, jakąś nieprzewidywalność.
Czy to samo robią uczestnicy takich wypraw? Przecież komercyjne
wejścia są takie na czasie. A jak mówi Krakauer, zdobywanie
Everestu to głównie walka z ...bólem. I nie ma w nim nic
prostego, ale „istnieją ludzie, dla których rzeczy
nieosiągalne mają szczególny urok”.
Po
trzecie, książka jest swego rodzaju zadośćuczynieniem,
poszukiwaniem drogi zrozumienia tego, co się tam wydarzyło,
odkupienia winy. Z tego tekstu bije ogromna samotność, tak
namacalna i tak przerażająca. Tekst jest pięknie poprowadzony,
skrupulatnie dobrane słowa zaznaczają wszelkie autorskie
niepewności, żeby nie naruszyć kruchej struktury wypomnień.
Jon
Krakauer „Wszystko za Everest”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec
2015
1 komentarze
Powiedzenie "po trupach do celu" przy mount everest nabiera innego znaczenia. Gdy zdobywa się szczyt można zobaczyć wiele ciał tych, którym to się nie udało. Ciekawe doświadczenie, ja jednak podziękuję i nie skorzystam.
OdpowiedzUsuń